Nasza wigilia wyszła dość nietypowo, ze względu na gości, którzy przybyli do nas w tym niezwykłym dniu. Tekst ma 28 stron w Wordzie, a lenistwo nie pozwoliło nam na poprawienie błędów, dlatego jest ich cała masa. Wszystkim, którzy zaglądają do Delicious Stable życzymy wesołych i pogodnych świąt! :)
Niżej możecie poczytać o Wolverinie w roli nadopiekuńczego tatusia, Lokim i jego narzeczonej - Detalli oraz Iron Manie w saniach zaprzęgniętych w kudłatego rumaka. Zapraszamy! :)
- Ruska
- Delicja
- Detalli
Oraz załogi Delicious Stable & Winter Mist
W
wyjątkowo dobrym nastroju siedziałam przy kuchennym stole ze Sky. Usiłowałyśmy
stworzyć najdłuższy na świecie łańcuch z kolorowych, papierowych pasków. Póki
co Rayan oceniał go na cztery metry, więc przed nami pozostawały jeszcze jakieś
trzy kilometry. Vienne i Megan wypiekały ciasteczka, od dziewiątej kuchnie
okupować miała drużyna przygotowująca potrawy na dzisiejszą wigilijną kolację.
Chwilę wcześniej rozmawiałam z Detalli, załoga Winter Mist powinna być na czas,
ponieważ Loki zaoferował im teleportację do naszej stajni z samego Krymu. Nie
znam się na tych magicznych sztuczkach... Zerknęłam na Vi grożącą Ray’owi
drewnianą chochlą i mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- Idź
się zajmuj halą, dobrze? Nie prowokuj kuchmistrzyni – powiedziałam kręcąc
głową. – I podwórkiem. Skrzyknij chłopaków, dacie radę. Chcę się czuć jak w
fabryce Świętego Mikołaja.
- Del
i Nick pojechali po lampki, bombki i te inne... Czym mam stroić poddasze? Jakiś
genialny pomysł? – zapytał z kpiącym uśmiechem, opierając się o ścianę.
- Oj już coś wymyślisz, sio! –
rzuciłam garścią wycinanek, a Kyrah potraktowała go szczyptą czerwonego
brokatu, którym wcześniej obklejałyśmy kartki świąteczne.
Kiedy
porzuciłyśmy pomysł z łańcuchem, który zdążył przybrać imponujące rozmiary,
zabrałyśmy się za pakowanie prezentów. Wciąż denerwowałyśmy się na papier, w
końcu porwałyśmy wszystko i zadzwoniłam do Delicji, by będąc w mieście, kupiła
kilkanaście torebek na upominki. Poupychałam wszystko do szafy, by nikt nie
zdążył dopatrzeć się co też dla tego kogoś zakupiłam. Nie byłyśmy mile widziane
w kuchni, gdyż obydwie kochałyśmy podjadać... Postanowiłyśmy pomóc Rayanowi w
rozwieszaniu dekoracji, na dworze zebrała się cala reszta załogi DS.
Gdy ja i Nick
przyjechaliśmy już do stajni z całym zapakowanym samochodem, zaczęliśmy powoli
to wszystko rozpakowywać. Gdy w końcu wszystko ogarnęliśmy, dołączyliśmy się do
reszty strojąc i sprzątając stajnię oraz inne. Zaraz miałam się wziąć się za
pakowanie prezentów, więc poszłam do mojego pokoju i zaczęłam pakować. Było ich
sporo i trochę się napracowałam. Gdy nareszcie skończyłam poszłam dalej pomagać
ekipie. Po dłuższym czasie stajnia
była już ustrojona, przyszła pora na domek. Wszyscy już mieli dość tego strojenia,
ale cóż. Gdy ustroiłam mój pokój poszłam przyglądać się Vegasowi bo ciągle
chodzi w kółko przyglądając się innym.
- Co tam Del? - zapytała Ruska.
- A nic, patrze sobie na Vegasa jak chodzi w kółko.
- To jak już się na patrzysz to przyjdź, będziemy ubierać
choinkę.
- Ok.
Poszłam do Vienne i Megan zobaczyć jak idzie im
przygotowywanie ciasteczek. A potem poszłam by pomóc w ustrojeniu choinki.
Wszystkim się odechciało mieliśmy sobie zrobić przerwę ale Ruska nigdy nie
odpuszcza i nas zatrzymywała :D.
Chris przytargał kolejne pudło z bombkami, w czasie gdy Ray i Nick piłowali końcówkę drzewka, które ledwo mieściło się w salonie. Z zainteresowaniem obserwowałam jak krzywo i nieudolnie wychodzi im ta robota.
- Zobaczycie, będzie się chwiała... - nieśmiało wtrąciła Erika.
- Dobrze jest - mruknął mój drwal nie przerywając zajęcia.
Cierpliwie czekałyśmy na efekty, które okazały się być dokładnie takie, jak podejrzewała trenerka. Obydwaj zmierzyli ją morderczym spojrzeniem i po raz kolejny zabrali się do piłowania. I po raz kolejny choinka wierciła się na wszystkie strony. W końcu zniecierpliwieni przywiązali ją do kaloryfera i zabrali się za rozplątywanie lampek. Później szło już sprawnie, pewnie dzięki mnie, ponieważ razem z gitarą Dylana zajęłam miejsce na wygodnej kanapie i cichutko brzdąkając nadzorowałam pracę, a w razie konieczności stosowałam solidną dawkę mocnych argumentów pod adresem co bardziej leniwych osobników.
W końcu na czubku choinki pojawiła się srebrna gwiazdka. Nasze drzewko wyglądało strasznie, to znaczy, przypominało takie, które ubierała zgraja przedszkolaków lub pacjentów zakładu dla psychicznie chorych. Zero zmysłu estetycznego, ale za to bawiliśmy się świetnie.
Po ubraniu choinki każdy po trochu zaczął wkładać prezenty pod choinkę, jeszcze tylko małe poprawki w stajni w domu przy choince i wszystko gotowe. Razem z Ruską mieliśmy plan, dlatego też sprowadziliśmy konie ja Vegasa a Ruska Dramata i wprowadziliśmy je do boksu, i zaczęliśmy czyścić koniska.
Boks mojego konia znajdował się tuż przy wejściu, dlatego bez problem zauważyłam bladoniebieskie światło, które nagle pojawiło się na podwórku. Rzuciłam szczotki do żłobu i wyszłam z boksu zamykając go, po czym biegiem ruszyłam na zewnątrz. Detalli wraz z Lokim i ekipą Winter Mist jak gdyby nigdy nic stali sobie przed stajnią i krytycznie przyglądali się wszelakim bombkom i świecidełkom umieszczonym chyba wszędzie gdzie tylko udało dostać się naszym stajennym. Rzuciłam się na moją siostrę zamykając ją w silnym uścisku. Ona nie była mi dłużna, a kiedy obydwie nie mogłyśmy już złapać tchu - puściłyśmy się. Przywitałam się z resztą. Nawet nie zdążyliśmy wejść do domy, gdyż strumień błękitnego światła pokazał mi się po raz kolejny, tym razem przybyli do nas Thor i Jane.
Wkrótce na dziedziniec zajechał także kabriolet Pietra i stary mercedes Kurta.
Goście usiedlili się i zajadali się ciasteczkami czekając na nasz plan. Po chwili mieliśmy już przyszykowany strój my już ubrane w śnieźynki ale konie nie. Więc szybko zabraliśmy się za ubranie koni. Wyglądali prze fantastycznie. Wkońcu wsiadliśmy i po cichu podjechaliśmy razem z Ruską do okien przy kuchni. Ruska po jednej a ja po drugiej stronie. Wszyscy na początku się przestraszyli a po tem skumali i zaczęli się śmiać. Pojechaliśmy do hali która była pięknie ustrojona i przypominała chatkę Świętego Mikołaja. Vegas trochę się zaniepokoił i zaczął robić swoje ale szybko się opanował. Wszyscy rozsiedlili się i zaczeli patrzeć gdy my stępowaliśmy.
Chris przytargał kolejne pudło z bombkami, w czasie gdy Ray i Nick piłowali końcówkę drzewka, które ledwo mieściło się w salonie. Z zainteresowaniem obserwowałam jak krzywo i nieudolnie wychodzi im ta robota.
- Zobaczycie, będzie się chwiała... - nieśmiało wtrąciła Erika.
- Dobrze jest - mruknął mój drwal nie przerywając zajęcia.
Cierpliwie czekałyśmy na efekty, które okazały się być dokładnie takie, jak podejrzewała trenerka. Obydwaj zmierzyli ją morderczym spojrzeniem i po raz kolejny zabrali się do piłowania. I po raz kolejny choinka wierciła się na wszystkie strony. W końcu zniecierpliwieni przywiązali ją do kaloryfera i zabrali się za rozplątywanie lampek. Później szło już sprawnie, pewnie dzięki mnie, ponieważ razem z gitarą Dylana zajęłam miejsce na wygodnej kanapie i cichutko brzdąkając nadzorowałam pracę, a w razie konieczności stosowałam solidną dawkę mocnych argumentów pod adresem co bardziej leniwych osobników.
W końcu na czubku choinki pojawiła się srebrna gwiazdka. Nasze drzewko wyglądało strasznie, to znaczy, przypominało takie, które ubierała zgraja przedszkolaków lub pacjentów zakładu dla psychicznie chorych. Zero zmysłu estetycznego, ale za to bawiliśmy się świetnie.
Po ubraniu choinki każdy po trochu zaczął wkładać prezenty pod choinkę, jeszcze tylko małe poprawki w stajni w domu przy choince i wszystko gotowe. Razem z Ruską mieliśmy plan, dlatego też sprowadziliśmy konie ja Vegasa a Ruska Dramata i wprowadziliśmy je do boksu, i zaczęliśmy czyścić koniska.
Boks mojego konia znajdował się tuż przy wejściu, dlatego bez problem zauważyłam bladoniebieskie światło, które nagle pojawiło się na podwórku. Rzuciłam szczotki do żłobu i wyszłam z boksu zamykając go, po czym biegiem ruszyłam na zewnątrz. Detalli wraz z Lokim i ekipą Winter Mist jak gdyby nigdy nic stali sobie przed stajnią i krytycznie przyglądali się wszelakim bombkom i świecidełkom umieszczonym chyba wszędzie gdzie tylko udało dostać się naszym stajennym. Rzuciłam się na moją siostrę zamykając ją w silnym uścisku. Ona nie była mi dłużna, a kiedy obydwie nie mogłyśmy już złapać tchu - puściłyśmy się. Przywitałam się z resztą. Nawet nie zdążyliśmy wejść do domy, gdyż strumień błękitnego światła pokazał mi się po raz kolejny, tym razem przybyli do nas Thor i Jane.
Wkrótce na dziedziniec zajechał także kabriolet Pietra i stary mercedes Kurta.
Goście usiedlili się i zajadali się ciasteczkami czekając na nasz plan. Po chwili mieliśmy już przyszykowany strój my już ubrane w śnieźynki ale konie nie. Więc szybko zabraliśmy się za ubranie koni. Wyglądali prze fantastycznie. Wkońcu wsiadliśmy i po cichu podjechaliśmy razem z Ruską do okien przy kuchni. Ruska po jednej a ja po drugiej stronie. Wszyscy na początku się przestraszyli a po tem skumali i zaczęli się śmiać. Pojechaliśmy do hali która była pięknie ustrojona i przypominała chatkę Świętego Mikołaja. Vegas trochę się zaniepokoił i zaczął robić swoje ale szybko się opanował. Wszyscy rozsiedlili się i zaczeli patrzeć gdy my stępowaliśmy.
- Ruska, trzymajmy się według planu. - Powiedziałam szepcząc.
- Ok, ok nie no nie mogę ale będzie ubaw. - Odpowiedziała
śmiejąc się cicho.
Po chwili zaczełyśmy rozgrzewać konie. Mieliśmy sporą
publiczność dlatego chcieliśmy pokazać się z jak najlepszej strony. Vegas na
początku był strasznie do przodu i próbował mnie wysadzić z siodła, a Dramat
tylko był do przodu. Po chwili zaczełyśmy kłusować i robić różne ćwiczenia w
kłusie. Próbowałam opanować Vegasa dość długo mi to zajeło ale się udało. Gdy
podjeżdżałam do Dramata ten się szczurzył i próbował kopać. Ruska opanowała
sytuację i już po chwili zaczęła galopować. Nie mogliśmy tracić dużo czasu na
rozgrzewkę dlatego też dałam sygnał do galopu. Veg jak wystrzelił z procy to
poprostu jak petarda, nie dało go się opanować. Jechałam bez kontroli, ogier
zaczął podjeżdżać do widzów i patrzyć jak by chciał ich zabić. Naszczęście się
opanował i wszystko wróciło do normy. Razem z Ruską zaczełyśmy pokas międy
innymi kadryl. Nie był to dobry poysł z Vegasem ale cóż zaryzykowałam.
Robiliśmy serpętyny, rozjeżdżałyśmy się na boki i jeszcze wiele żeczy, naprawdę
uważam że kadryl nam się udał. Po wykonanym pokazie poklepałam ogra i razem z
Rus podjechałyśmy do publiczności która zaczęła nam klaskać, po czym
oznajmiłyśy.
- Schowałyśmy dla was niespodziankę jest ona ukryta gdzieś i
waszym zadaniem jest ją odszukać. - Oznajmiła Ruska.
- Możemy dać wskazuwkę że jest ona ukryta gdzieś na plaży,
możecie użyć wszystkiego co jest w stajni a między innymi konie, będą wam
potrzebne by tam dojechać chyba że wolicie iść na piechotę.
- Tylko nie wsiadać na konie Heilari i Lady.
- Ok - wszyscy oznajmili z entuzjazmem i nie zastanawiając
się pobiegli do stajni szykując konie.
Uszykowali konie sobie hop siup a my z ruską wjeżdżałyśmy do
stajń na koniach na których zaprezentowałyśmy kadryl by zobaczyć jak tam im
idzie. Niektórzy już wyruszyli na plażę w poszukiwaniu niespodzianki. Ufo
Sabrina i Megan zostały by poszukiwać w okolicach stajni bo, zabardzo nam nie
wierzyły że schowałyśmy niespodziankę na plaży. Dość długo nie przyjeżdżali
więc trochę sobie poćwiczyłyśmy jeszcze na naszych rumakach.
Najwięcej osób wybrało konie ubrane w samo ogłowie, kilka
pokusiło się o zalozenie siodel, a nieliczni wybrali samochody. Nie licząc
Tony'ego, który odział zbroję Iron Mana i dziarko przefrunął nad podwórkiem
kierując się w stronę pastwisk. Patrzac na miny naszych drogich gosci moglam
smialo stwierdzic, iz oklepowa jazda po okolicy nie nalezala do ich
najskrytszych marzen.
- Dobra, to mogę was zaprowadzic na plaze - zaoferowałam
podjezdzajac z kucykiem do gromadki jezdzcow.
Cała załoga Winter Mist z Thorem i Lokim ruszyła z kopyta.
Jane, Pepper, Natasha, Clint i Kapitan postanowili zostac w domu i pilnować
ciasteczek. W tej chwili nasze babeczki stały się najlepiej ochranianymi
przedmiotami w Eurpie, więc byłam spokojna i ich los. Konie pozbaiwone siodeł
szły chetniej i zwawiej, totez szybko przeszliśmy do klusa. Po kwadransie jazdy
moglismy dojrzec ocean. Niestety slonce zdazylo juz zajsc, zanim z impetem
wgalopowalismy na piach. Kilka koni wyrwało się na przód i wpadło z łagodne
fale. Mój telefon zaczal dzwonic, wiec nie zwazajac na chapiacego mnie Dramata
odebrałam.
- No co tam?
- Tony to znalazł - powiedziała konspiracyjnym szeptem.
- Dobra, to jedziemy... - rozłączyłam się. - Konkurs
zakończony. Biegniemy teraz na łąkę!
- Miało być pastwisko, zdecydujcie się... - mruknął ktoś.
Niestety nie potrafiłam namierzyc delikwenta...
Zwawo ruszylismy w strone łak pokrytych warstwą śniegu.
Usłyszelismy ciche parskanie, które z czasem stawało się coraz głośniejsze. Na
wzgórzu stały wielkie sanie z zaprzegnietym Ardiente. Kon miał na sobie szelki
z dzwoneczkami i czapke Mikołaja z dziurami na uszy. W środku siedział troche
znudzony Stark, który próbował wystukiwac jakąs melodyjke, ale najwyraxniej
jego telnt muzyczny nie ukazał się jescze w pełni.
- To miała byc niespodzianka? Sanki i kudłata habeta? Nie ma
co, impreza jak się patrzy...
- Nie marudź. Kulig czas zacząć!
Del przywiozła terenówką dziewczyny po czym sama zasiadła na
przdzie zbierając lejce. Tinker w znakomitym humorze od razu zakłusował i całym
stadem pojechaliśmy w stornęlasu.
- I co... zamierzacie nas zgubić w lesie i pobawić się w
podchody? - zazartowała Dyenney rzucając w tym samym momencie śniezką w
Lokiego... jejku... jak oni się uwielbiali...
Las stawał się coraz gęstrzy a delikatne igły z stoickim spokojem
znosiły nacish białego puchu. Równy tentęt końskich kopyt działał uspokajająco
a z wytłumiającym dźwięk śniegiem tworzył niesamowitą zimową melodię.
Rozejrzałam się dookoła, nie miałam najzieleńszego pojęcia, gdzie jechaliśmy.
Stark znów zaczął coś nucić, lecz jego starania nie dawały tego świątecznego
nastroju, określiłabym to raczej jako pogrzeb kota. Nie czekając dłuzej
wszystcy uczestniczący w kuligu wybuchnęli jednym rytmem, no, moze nie wszyscy,
gdyz nasi drodzy asgardczycy nawet nie znali tego utworu, więc tylko patrzyli
na nas wielkimi oczami. Nie mogąc wytrzymać ich jakze "krwiozerczego"
spojrzenia wybuchnęliśmy śmiechem.
- Sorki Thor, nie zaśpiewamy o tym jak koza pomogła ci dostać
się do wieśniaków byś zaśpiewał im specjalną pieśń na cześć nordyckiego święta.
- władca piorunów spojrzał na Ruskę spojrzaniem mówiącym "nie igraj z
napięciem tysiąca volt".
- To tylko głupia bajeczka. - policzki męzczyzny zaszły
czerwienią i byłam pewna, ze nie tylko przez mróz.
- Wmawiaj sobie szwagierku. - wsparłam siostrę w boju na
nieniszczalny młot i... i... - Sioczyczko cio ty dierzyś w walće? - spytałam
słodkim głosem chcąc jeszcze bardziej rozbawić atmosferę która swymi donośnymi
okrzykami radości obudziła i przegoniła cały las az do Jotunheimu.
- Ja kochana sioczyczko władam palćatem skokowym. -
powtórzyła mój głos.
- Kochaniu czemu antycypujesz moje wypowiedzi. - próbowałam
przybrać teatralnie zdenerwowany wyraz twarzy, zastanawiałam się, czy by nie
wysunąć pazurków, bo jakoś mało powaznie wyglądałam dławiąc się śmiechem... nie
rozumiałam czemu.
- JA?! CZO?! Ja wcale nie jestem ANTYCY... ANTYCU...
ANTYPY... Oj no tym czymś czym mnie raczyłaś nazwać.
- A-nty-cy-pa-ntka. - uśmiechnęłam się triumfalnie... po czym
oberwałam śniezką.- No wiesz! To był zamach na królową!
I nie wiadomo kiedy zaczęło się obrzucanie śniezkami,
zbieraliśmy z drzew blisko rosnących biały puch, wojna na miarę asgard x
jotunheim... A więc Młot kontra palcat skokowy oficjalnie czas zacząć.
Cóz to się nie działo na pokładzie kuliku śmierdzi klasy
bifrost asgardzki. Delka nie pozostała dłuzna tej pięknej białej kulce prosto w
twarz i nie zastanawiając się kogo zaatakuje wzuciła lodowaty śnieg za kołnierz
Lokigo.
Po dłuższym czasie schowałam się a po chwili wyskoczyłam i
włożyłam kulkę za bluskę Rus. O nie Ruska nie wachając się zaczęła mnie gonić i
żucać we mnie. Wkońcu gdy dała sobie spokój dalej żucałam ale już w różne
osoby. Detali wymyśliła że pożucamy się ale na drużyny i ta drużyna która żuci
w przeciwną drużynę więcej kulek wygrywa. No więc podzieliliśmy się na drużyny
i zaczeliśmy się żucać.
- A masz. - Powiedziało Ufo.
Zatem oddałam w nią strzał kulką. Dość długo się żucaliśmy
wkońcu ogłosiliśmy wynik, po czym się otrzepaliśmy i wsiadliśy do sań.
Prowadząc sanie kierowałam się w stronę stajni. Wszyscy inni sobie gadali i
śmiali się tak że było ich słychać w kosmosie :D. Gdy dojechaliśmy do stajni
pasażerowie wysiedli z sań i poszli razem z Ruską do kuchni by przygotowywać
już opłatki. Ze mną został Nick który pomógł mi oporządzić tinkera. Zajeło nam
to sporo czasu ale potem jak najszybciej poszliśmy do kuchni.
Wtoczylismy sie do salonu, gdzie stala choinka przywiazana do
kaloryfera wbudziła ogólne zaintersowanie. Postanowilismmy napis sie gorocej
czekolady zeby nieco sie ogrzac. Rozmawialismy sobie o roznych glupich
rzeczach, kiedy usłyszelismy warkot motoru. Dzwięk stawał się coraz
głośniejszy, az w koncu zniknął - maszyna zatrzymała sie przed drzwiami.
Wymieniłam zaniepokojone spojrzenia z Detalli. W momencie, gdy przybysz zapukał
prawie podskoczyłysmy, choć kazdy sie tego spodziewał. Niezwruszony Nick
poszedł otworzyć drzwi. Nawet nie zdazyl zapytac, a moze zdziwil sie na tyle,
ze nie potrafil wymowic słowa... Tak czy inaczej do salonu wszedl Wolverine, w
całej swojej okazałosci.
- Tataaa! - krzyknelysmy jednoczesnie i rzucilysmy mu sie na
szyję. Zdawkowo poklepywal nas po plecach i cierpliwie czekał az konczymy go przyduszać. W końcu pusciłyśmy
go i przypomniałyśmy sobie o tym, ze nalezy chornic go przed pewnymi istotnymi
informacjami.
- Nie odpwiedziałes na zaden z moich
czterystudziewiędździesięciu smsów - Det zmierzyła go surowym wzrokiem i
skrzyzowala rece.
- Byłem zajęty - odparł i jak gdyby nigdy nic, skierował się
do kuchni. Wrócił z butelką wody i odciął gwint wysunietym na chwilkę pazurem.
Wyobrazilam sobie ten pazur na szyi Raya.
- Szklanki sa w szafce.
- Domyslam się. - Usiadł na kanapie obok Lokiego. Tym razem
to Detelli miala nieciekawą minę.
Nie byłam pewna jaki moja twarz przybrała kolor. Siny?
Zielony? Blady? Błagałam w duchu, zeby nie wszystkie trzy na raz zmieszane w
nieciekawą, jakze pięknie zwaną, sraczkowatą barwę. Loki i tatuś, tatuś i loki,
niebezpiecznie blisko siebie. Zegar tik tak tik tak ignorował mój strach.
Siedziałam jak na szpilkach, gotowa zrobić cokolwiek by ratować naszych
kochanych wybranków. Wolverine, niewzruszony niczym ten zegar z typową dla
siebie dozą "sympatyczności i przyjacielskości" odwrócił głowę i
zmierzył wzrokiem mojego narzeczonego. Czy czaszka juz mi wybuchła z natłoku
obaw? Nie, jeszcze nie. Widziałam równie przerazoną siostrę, takze siedziała
cała sztywna nie wiedząc co robić. Jednak najgorzej trafiło się bratu Thora,
który miał dziwnie zmieszaną minę.
- Dzień dobry. - powiedział niepewnie, bo co miał mówić do
mojego taty "witam zaręczyłem się z pańską córką". - Miło mi poznać
ojca mojej... - całe szczęście nie wydarłam się "ty tępy debilu" na
całe pomieszczenie i w ostatniej chwili zatkałam mu buzię chipsami, jestem
pewna, ze Ray, znający sytuację jakze napietą, sam by to zrobił.
- O co chodzi? - ociec podniósł badawczo brew, jezeli
wyglądałam równie nieciekawie co Ruska, to na pewno nabrał podejrzeń.
- "Co teraz." - moje, choć nieco zaburzone myśli,
powędrowały prosto do siostry.
- Skąd mam wiedzieć. Zabunkrujmy ich w schronie
przeciwatomowym... - wyszeptałam. - Ekhm, to co? Pojawiła się juz ta pierwsza
gwiazdka?
- "A masz taki schron" - wolałam nie ryzokować
szeptu, chyba byłam zbyt spanikowana by otworzyć usta, błagałam w myślach by
nie skończyło się bitwą adamantium, kontra dzida, kontra młot. - Chyba coś
widzę... - wyksztusiłam z wymuszonym uśmiechem.
- "Co widzisz?" - przeszłam na telepatię
przypominając sobie, z lekkim opóźnieniem, iz tatauś ma przeciez wyczulone
zmysły.
- "A co mówiłaś o gwiazdce. Skoro poruszyłyśmy temat
pierwszej gwiazdki to udowodnijmy tatusiowi, ze chociaz nie ma nocy gwiazda
błyszczy". - i co dalej wykombinować, moze Thor miał jakiś środek
uspokajający ze szpitala. - "Moze nie będzie źle, juz jest szarówka".
- Powinniście pomóc zanosić jedzenie na stół - powiedziałam
stanowczo. - Loki i Ray w szczególności. Ta grzobowa bez waszej pomocy nie da
sobie rady. A Tatuś... Moze chcesz piwka, czy coś? - zapytałam.
-"rozpuścimy mu w tym jakieś środki." - pomyślałam kierując słowa do
Det.
- "Kochana, wyczulony węch, będzie wiedział, ze coś mu
dodałyśmy." - zamyśliłam się na chwilę. - "Myślisz, ze Ray zrozumiał
aluzje, iz ma wytłumaczyć Lokiego jak krowie na rowie, ze z tatusiem o
poślubieniu córek się nie rozmawia?"
- "Mam nadzieję". - tatuś szczęśliwie niczym się
nie przejął lub bardzo dobrze udawał i niewzruszony włączył telewizor. W
jadalni zrobilo sie tloczno, na stole pojawiało się coraz wiecej jedzenia.
Detalli stanęła obok zerkając do salonu przez uchylone drzwi.
- "No to czas posłuchać rozmowy naszych drogich
chłopaków." - przesłałam siostrze wiadomość, trochę rozbawiona tym, iz Ray
moze mieć kłopoty z tłumaczeniem.
- Nie rozumiem o co wam chodzi. - Loki wyglądał na wyraźnie
zdezorientowanego. - Dlaczego mu nie powiecie. - pytającym wzrokiem zbitego
szczeniaka atakował mojego szwagra.
Wymieniłam z Rayem znaczące spojrzenia i zajęłam się
rozkładaniem serwetek, z kolei Det złapała za sztuće.
- No dobra brachu, sprawa wygląda tak: pod karą śmierci,esz
pisnąć słówka o tym, ze sie zareczyliscie. Wolverine nalezy do osób, które
najpierw rozszarpują na kawałki, a potem zaczynają zadawać pytania.
- Czekaj... czyli on nie wie tez o tobie i o Rusce? - byłam
ciekawa za ile dym wyleci mu uszami. - Ale czemu? Przecież ojciec powinien
wiedzieć o szczęściu córek. Tak się nie godzi, zeby ojciec oblubienicy nie
wiedział o ślubie czy zaręczynach. - mimo napiętej sytuacji zaczęłam się śmiać
z połozenia Ray'a.
- Tak sie składa, ze moja... oblubienica, woli mnie w jednym
kawałku. Jelita w postaci choinkowego łańcucha nie wyglądają najlepiej... -
odparł. - Uwiesz mi, nie chcesz go widzieć, gdy się trochę wkurzy.
- Czekaj... ale co mają jelita do łańcuchów...i do
Wolverine'a, ojciec panny młodej to ojciec panny młodej. - juz widziałam jak Ray
wali głową w mur.
- Eh... Powiedźmy, ze... On nie lubi być ojcem panny młodej,
ok? Woli raczej rolę ojca starej panny czy czegos w tym rodzaju. Kazdy taki
delikwent, który podejdzie za blisko, poznaje niesamowite właściwości
adamantium na własnej skórze. Stary, to są jego oczka w głowie, jasne?
- Adamantium? Co to? To coś jak eter czy teseract...? Jakie
właściwości ma... adamatium? - widocznie się zaciekawił, juz wyobrazałam sobie
plany broni, które tworzy.
- To coś, co przeszyje ci brzuch jeśli nie będziesz siedział
cicho - warknął mocno juz zniecierpliwiony.
- No ale co to jest. - był oburzony brakiem dokładnej
odpowiedzi. - Dobra, czyli jak powiemy mu o tym, ze kochamy jego oczka w
głowie, a one to odwzajemniają to...? Pogrozi nam wielką, jak Detalli zwykła
zwać, dzidą przeznaczenia z... adamantium? A moze czymś w rodzaju broni
Chitauri. - tak on juz w głowie produkował broń.
Ray zacisnął dłonie w pięsci i spojrzał na mnie błagalnie,
ale postanowilam byc nieugneta.
- Jego szkielet został pokryty pewnym metalem... Przez to
jest praktycznie nieznaoszczlany. Ma takie bajernackie pazury, kótre są
ostrzejrze niz cokolwiek innego, okey? Więc zadaj sobie pytanie: czy chcesz
zeby taki, powiedzmy, noz odciął ci głowę? Nie? To morda w... Bądź cicho.
-Morda... Jaka Morda? Macie tu bildisznajp?* pisze tak jak się czyta bo nie wiem jak się
pisze *skąd je wzięliście? Karmicie je konmi? To kiepski
pomysł ale cóż. Wolą ludzkie mięso. -zaśmiał się z niewiedzy Ray'a a ja mu w
myślach zawturowałam.
Popatrzyłam na Det z wyrzutem i wróciłam do rozkładania
serwetek.
- Dobra... To może porównaj sobie pana tatusia do takiego...
stwora. Tyle, że on woli mięso mężów swoich córek, to tyczy się także tych
przyszłych."
- Czyli pan ojciec nakarmi nami bilsznajpy? -Nie mogłam
wytrzymać czemu Rus się nie śmiała z sytuacji Ray'a. - To kiedy powiemy o
naszych oblubienicach?
- Kiedy będziemy bardzo daleko stąd... Powiedzmy, że nakarmi
nami bildisznajp. Podoba ci się taka wizja przyszłości?
- Nie... to
niestosowne.
-" Słyszysz to siostro. Haha. Słodkie braterskie
przepychanki. Thor opowiada o słabych stronach Lokiego. Hah. I o Rayka też.
" - wysłałam jej w myślach, dopiero po chwili spoważniałam w głowie zobaczyłam blask
adamantium. - "on mówi o ich słabych stronach! Będzie wiedział gdzie
uderzyć! Idiota!"
- Jak z dziećmi, no jak z dziećmi... - mruczałam pod nosem i
stanowczo wparowałam do salonu. Tata w najlepsze wymieniał plotki z Thorem.
Teraz dziewięć królestw będzie wiedziało, że lunatykuję i smaruje poręcze
schodów masłem we śnie.
- Thor, czy mógłbyś oderwać się od tej pasjonującej
konwersacji i przynieść z piwnicy kiszone ogórki? - wycedziłam. - Chris z
pewnością ci pomoże. - Złapałam przechodzącego stajennego za ramie i zbiłam mu
paznokcie tak mocno, że chłopak szybko przekonał się co do moejgo pomysłu.
Wróciłam do jadalni, Loki i Ray wciąż usiłowali się dogadac, a Det
przysłuchiwała się im z uwaga i wcinała suszone morele.
- Sytuacja złagodzona.
Loki pojął o co chodzi. Tylko co z Thorem. Bo jeżeli konwersacja będzie
wyglądała równie ciekawie jak ta tutaj to chyba nie zjemy przed nowym rokiem. -
zaśmiałam się i razem z Rus podeszłyśmy do Ray'a. - Widzisz chłopie nie było
tak źle, prawda? Wytłumaczyłeś mu. Może
pomożesz Chrisowi z Thorem? Co ty na to?
- Nie - zaprzeczył szybko.- Żadnych rozmów z kosmitami. Nigdy
więcej. Zapamiętam sobie w co mnie wplatałaś - powiedział do mnie z zadziornym
uśmiechem. - Idę się ukryć w kuchni.
- No dobra... - westchnęłam. - To co? W sumie chyba mozemy
już się bierać, gdzie są opłatki?
- Najpierw Thor musi się uporać i zrozumieć adamantium. -
uśmiechnęłam się zadziornie do Ray'a lubiłam go wkurzać, cóż to mąż mojej siostry
niech uważa. - zanieśmy te suszone owoce zanim je zjem. Od specyfiku Lokiego
nie jadłam przez tydzień. To znaczy jadłam. Jedną kromke na śniadanie... -
spiorunowałam go wzrokiem - Cholerne wymiarowe zasady. - przeklnęłam w myślach
dużą wiązanką ciekawe czy Rus słyszała. -Tatuś mówił też coś ciekawego o mnie?
-zapytałam niosąc jedną z tac.
Zrezygnowany Ray podszedł do drzwi. Żeby dostać się do
piwnicy trezba przejść przez salon. Stwierdziłam, że to powinno być bezpieczne,
więc spokojnie zaczęłam rozstawiać szklanki.
- Słyszałam coś o podkradaniu Summersowi jego googli, przez
co, biedaczysko, strzelał swoimi laserami na prawo i lewo. I nie klnij tak, bo
mnie głowa boli - zganiłam ją wzorkiem, po czym usmiechnełam się. - Może pójde
posłuchać co tam tatuś ma do powiedzenie i będe miała na ciebie haka... -
głośno westchnęłam.
- Oj przepraszam. Trochę Jestem poddenerwowana i głodna
bardzo godna bardzo bardzo głodna... marudze jak baba w ciąży. - poczułam na
sobie piorunujący wzrok siostry i byłam pewna że kieruje go na Lokiego. - Tylko
tak się zachowuje! Nie jestem w ciąży. - podniosłam ręce do góry siostra nadal
była podejrzliwa.- chcesz to mnie przejrzyj telepatią. - po kilku sekundach
pilnego wpatrywania się we mnie Rus trochę się uspokoiła. -Widzisz. Mówiłam.
- Uważaj. Jak przed
ślubem... To dopiero się ojciec wkurzy. Chociaż z drugiej strony każdy wie jak
bardzo jest religijny... No nic. Na stole postawiono ostatnią miskę. Większość
wypatrzyła już sobie idealne miejsca i warowała przy krzesłach w razie próby
kradzieży przez kogoś innego. Do jadalni wszedł tata, za nim Chris oraz Thor z
Rayem, którzy rozmawiali o rodzajach broni białej. Drobne problemy z
komunikacją werbalną zastępowali zamaszystymi gestami. Przez jeden z takich
ruchów Rayan przyłożył tatusiowi łokciem. Na chwilę zapomniałam o oddychaniu,
po czym natychmiast pociągnęłam chłopaka za ramie po czym posadziłam na krześle
gromiąc go morderczym spojrzeniem.
- Tatusiu może ponczu. Albo rybki. Wiesz co. Zrobiłam ci
kurczaka szeryfa. Tego co lubisz. Tego co się w piwie przygotowuje. -próbowałam
ratować sytuacje. -Ale najpierw tatusiu opłatek. Złożymy sobie życzenia.
Będziemy sobie życzyć długiego życia i dużo szczęścia na przyszłych drogach. No
i dużo miłości. Fantastycznego męża lub wspaniałej żony. -byłam tak subtelna że
aż dostałam kopniaka od Rus i Ray'a jednocześnie. - to co, wstajemy.
-nachyliłam się by wziąć płatki i rozdać każdemu. Nie spodziewałam się jednak
ze ktoś przygotuje potrawę z czosnkiem. Czosnek działał na mnie w podobny
sposób jak pieprz. Nim się obejrzałam
kichnęłam na cały dom czarnym dymem. -"... no pięknie. Jak to wytłumaczymy? - wysłałam myślami do siostry
obserwując podejrzliwego ojca
-No ładnie... - przerwałam by pomyśleć. - nawdychałaś się
jakiegoś... czarnego... czegoś... Ale już nie ma czasu na pogaduchy. - odparłam
dziarsko i porwałam talerzyk z opłatkami, rozdałam je wszytskim, po czym
przystapiliśmy do składania sobie życzeń.
- Del? - stukałam ją w ramie tak długo, aż sie odwróciła, a
potem zamknęłam ją w niedźwiedzim uścisku. - Wszystkiego naaaajlepszego. Stada
fiordów i koników polskich, pożytku z Nicka i ładnego dzieciaka. - Wyszczerzyłam się. - Szczęścia, zdrowia i
miłości.
-Dyenney - podeszłam w strone długowłosej która była
zaintrygowana rozwojem sytuacji. - Dużo zdrówka. Powodzenia z MMM. wygranych w
zawodach! Uśmiechu! Wspaniałego męża!
-ostatnie powiedziałam trochę za głośno i wtedy zobaczyłam tatusia
niebezpiecznie zbliżającego się do Ray'a. Jego mina nie wykazywała chęci niesienia świątecznego
pokoju. -"Sis... lepiej się odwróć."powiedziałam w myślach do Rus.
Słysząc Detalli zerknęłam za siebie i po raz kolejny tego
wieczoru zamarłam. Szybko otrząsnęłam sie i podeszłam do taty z wielkim,
serdecznym uśmiechem.
- No chodź tu do córeczki. Tak rzadko się widujemy. Biegasz
po tych swoich lasach i nawet nas nie odwiedzisz...
Zaczęłam składac najdłuższe życzenia w swoim życiu. Tatuś bąknął cos o zdrowiu i szczęściu, wszelkie sprawy miłosne zręcznie pominął i
czmychnął gdzieś dalej. Rozejrzałam się. Loki póki co zajął się rozmową z Jane,
Ray gawędził z Delicją. Wszytsko pod konktrolą. Detalli stała pod ścianą i
rozglądała się w poszukiwaniu kogos, komu mogłaby podyktować zwyczajowa
formułkę. Podeszłam do niej i bez słowa przytuliłam.
- Wszystkiego dobrego, siostrzyczko. Żeby wszytsko ci się
układało tam gdzie zamierzasz się przeprowadzić i tak dalej. W nowej roli na
pewno sobie poradzisz.
- Dziękuję siostrzyczko. -
odwzajemniłam uścisk. - tobie
także dużo zdrowia i szczęścia. Szczęścia z Ray'em i Sky. Żebyście zawsze
galopowali wesoło na swoich konikach. I żebyś nas często odwiedzała. Bifrost
stoi otworem... Te jabłka też. - obydwie byłyśmy bliskie rozklejenia się, nie powiem, łezka zakręciła
mi się w oku. Rusce też. Stałyśmy przytulne życząc sobie najlepszego co jest i
co może nas spotkać. Jednak szybko musiałyśmy się zabrać w sobie i stawić komuś
czoło.
- Nowe drogi? Nowa rola? Z Ray'em i... Sky? - tata poszedł do
nas z zdenerwowaniem na twarzy, super słuch, no tak. -o co chodzi? "
- O nic... Takie tam gadanie - próbowałam się wykręcić.
- Wiem kiedy kłamiecie. Wasze źrenice się poszerzają -
powiedział lodowato. - Mówcie - dodał twardo, a wyraz jego twarzy był na prawdę
morderczy.
Spojrzałam na Detalli zastanawiając się co robić.
- To nic wielkiego. Naprawdę tato. Nic się nie dzieje. Tylko
zwykłe życzenia. - próbowałam się wymigać ale niestety nasze zdolności nie
miały w pakiecie uspokajania wściekłych rosomaków.
- Tak jak już siostrze powiedziałem. Powtórzę się. Kamiecie. Proszę więc powiedzieć prawdę. -
naciskał coraz mocniej miałam tylko nadzieje że nie rozniesie domu Rus. To się
mogło źle skończyć. Zastanawiałam się co powiedzieć. Nie, nie dało sie kłamać.
Wiec w jakiej kolejności powiedzieć. Nie
wiedziałam a siostra była równie spanikowana jak ja.
Dłużej ukrywać się nie dało. Chwilę zastanawiałam się jak
zacząć, planowałam opowiedzieć o Loki, ale stwierdziłam, że należy wziąć
pierwsze wrażenie na siebie. Prosto z mostu czy błądzić...?
- Wyszłam za mąż za stajennego, żeby adoptować dwunastoletnią
sierotę - powiedziałam jednym tchem.
Najwyraźniej nie tego się spodziewał, niestety moje słowa
rozwścieczyły go jeszcze bardziej. Zamierzał coś mi powiedzieć, ale szybko
zmienił zdanie i rozejrzał się po towarzystwie. Jego wzrok padł na Raya, który
obserwował wszytsko stojąc kilka metrów dalej.
- Podczas Mikołajek Loki mi się oświadczył! - chciałam by
mnie usłyszał, rozwścieczyłam go jeszcze
bardziej widziałam jak podąża do Ray'a i chce się na nim wyżyć. A potem na
Lokim. Musiałam się bardziej postarać. - wyjeżdżam do asgardu! Zostanę
królową!-zwrócił się w moją stronę jednak nadal miał zamiar ponsiekać ich
twarze. -podawał mi owoce przez które i u niego będę nieśmiertelna. Ja tam
zamieszkania! - Znów do nas poszedł. Był zły. Nie. To mało powiedziane. Był
wściekły a jego pazury były na wierzchu. Nie wiedział kogo pierwszego przeorać
adamantium. Zwruciłyśmy na chwile jego uwagę. Co dalej.
Na wszelki wypadek również wysunęłyśmy pazury, byłyśmy gotowe
użyć swoich talentów. Jednak co takie podlotki mogły wiedzieć o walce.
Widziałam jak Natasha wyjmuje pistolet, a Clint poszedł w jej ślady. Wsyzscy
pożerali na swzrokiem. Ray i Loki zastanawiali się nad tym, czy wypada do nas
podejść, ale przy pomocy telepatii odradziłam im to w tym samym momencie co
moja siostra.
- Idziemy do salonu. Ludzie się na ciebie gapią - warknęłam.
Początkowo ojciec nie zamierzał ruszyć się z miejsca.
Widziałam jak bardzo chce ruszyć na naszych wybranków i posiekać ich jak dwie
cebulki. Wypchnęłyśmy go za drzwi by móc porozmawiać w miarę spokojnie.
- Tato... Nie możesz tak reagować - powiedziałam trochę
niepewnie.
- A jak mam reagować, do cholery jasnej? Co wy sobie
wyobrażacie?!
- Rus zrobiła to w bardzo szczytnym celu. Ratowała sierote.
Ty też uratowałeś Raquell. Prawda? -Nie
wiedziałam jak bronić siebie wiec zaczęłam bronić siostry. Byłam pewna że nawet
Iron Man włożył swój strój. Oby nie kazał nam go odkupywać. I gdzie jest Banner
gdy go potrzeba.
- Nic mnie nie
obchodzi! Co wy sobie myślicie, cholera! Takie małe i juz ślub! Kurna pomyślałyście chociaż raz co robicie!
Niemal zapowietrzyłam się gdy usłyszałam jego słowa.
- To twoja wnuczka! - wrzasnęłam. O masz... Instynkt
macierzyński się we mnie odezwał. - To mnie nie obchodzi to co sobie myślisz!
Moje pazury znajdowały się niebezpiecznie blisko jego twarzy.
W sumie mogłam go nimi pogłaskać, przecież rany i tak zabliźniły by się w
minutę. - Ale masz tak nie mówić - dokończyłam.
Tatuś jakby ostygł, chociaż zaraz potem ponownie pojawiła się
ta pulsujaca żyłka na jego czole.
- A ty? Ten cały Loki to idiota! Rozmwalił pół mmiasta!
Ściągnął cholerne zagrożenie!
Pięknie. Po prostu cudownie. Nowy Jork. Oczywiście. Jakby
ludzie na ziemi nie mogli widzieć jego dobrych uczynków.
- Nie mów tak o nim! Nie możesz! Kocham go! Jest fantastyczny!
Zmienił się! To dzięki niemu Mroczne Elfy nie zawładnęły naszą planetą!
Poświęcił się! Mógł zginąć! - słone łzy napłynęły mi do oczu. Czułam się
potwornie... widziałam to wszystko na nowo. Na nowo przeżywałam. Ból,
przeogromny ból uderzył jak pocisk w czułe miejsca mojego umysłu. Wyzwoliłam
tyle emocji. - On zginął! Nie wiem czemu żyje! Nie wiem jakim cudem! Przecież
wiesz jak to jest patrzeć na ukochaną osobę która odchodzi! - nadal był
wściekły jego napięte mięśnie nie kłamały. Weszła w niego furia.
- Mógł zginąć! Byłoby lepiej dla nas wszystkich! Nie
kontroluje się! Nie panuje nad sobą! Stanowi ogromne zagrożenie!
-TY TEŻ KOCHAŁEŚ DARK
PHOENYXA!!! -dopiero po chwili, gdy łzy spływały po moich policzkach zdałam
sobie sprawę z wagi moich słów, mógł mnie teraz znienawidzić miał do tego
prawo. - "siostro co ja
narobiłam?" - ledwo udało mi się przekazać Rus tę wiadomość.
Zdumiona spojrzałam na Det, potem przeniosłam wzrok na ojca.
No cóż, najwyraźniej mocno go to ostudziło, a może rozjuszy jeszcze bardziej?
Spojrzał na nią z nieokreślonym wyrazem twarzy i powoli wypuścił powietrze z
płuc.
- Spróbuj zrozumieć, proszę... - powiedziałam przerywając
irytującą ciszę. Detelli rozpłakała się na dobre, objęłam ją ramieniem i nie
wiedziałam co nalezy zrobić dalej. Może łzy córeczki na niego wpłyną? Póki co wydawał się
analizować jej słowa.
Nie patrzyłam nikomu w twarz. Nie wiedziałam co zrobić. Zakrywałam dłonią usta by znów czegoś nie
powiedzieć, czegoś za co ojciec mnie
znienawidzi. Co ja gadam. Na pewno już planował jak mnie porzucić
-"Już mnie nienawidzi?" - zapytałam siostrę
telepatią mając nadzieję że jeszcze mnie nie przekreślił. - "jest bardzo
wściekły? Co ja zrobiłam..." - jeżeli zaatakuje to będzie tylko i
wyłącznie moja wina. Przynajmniej mam pewność że Sky została zaakceptowana. Na
nią na pewno nie będzie wściekły. Ale co z nami.
- "Nie mam pojęcia co kryje się w jego głowie, Xavier
nauczył go blokady przed telepatami..." - pomyślałam. Tymczasem tatuś
groźnie patrzył na Det, która, jak na złość, nie zamierzała nawiązywać z nim
kontaktu wzrokowego.
- To co innego! - warknął głośno.
Det zadrżała, a ja zauważyłam, że Loki stoi w półotwartych
drzwiach i patrzy na nas kurczowo zaciskając dłonie na rękojeści swojej dzidy.
- "O cholera..."- tylko na to było mnie stać. Moja
siostra natychmiast podniosła głowę nie wiedząc o co mi chodzi. Widziałam ten
diaboliczny błysk w oku Laufeysona, kiedy tylko zauważył łzy na twarzy swojej
wybranki. Kamień umieszczony w jego broni pojaśniał nagle, a zanim zdążyłam
zareagować Loki wystrzelił ku Wolverine'owi niebieski promień, który z impetem
rzcił go na ścianę. Nordycki móg nie ustępował i z coraz większą wściekłością
malującą się na twarzy wszedł do salonu ciężko oddychając. Tata natychmiast
podniósł się i ponownie wysunął pazury, które wcześniej wspaniałomyślnie
schował przy rozmowie z nami.
-"... Teraz mogę klnąć?"-zrobił się nieciekawie.
Dzida lśniła coraz bardziej w wściekłość rosła w siłę. Wręcz czułam na swojej
skórze furie która swą grozą paliła myśli. Gdyby odczucia miały kolory ten
pokój byłby szkarłatny. - "co robić? Użyć mocy... Nie użyć?" - były
dwa wyjścia. Albo użyjemy mocy i jakoś uda nam się obezwładnić Lokiego ale
ojciec wtedy miałby do niego idealny Wręcz dostęp. Albo nie używać co
skończyłoby się... tego się nie da przewidzieć. Ale musiałyśmy zadziałać.
Zostawiłam decyzję siostrze.
- "Tak, teraz możesz" - pomyślałam zdenerwowana. -
"Uspokój Lokiego" - dodałam i sama szybko podeszłam do ojca. Uzywając
telekinezy unieruchomiłam go. Próbował wydostać się z niewidzialnego uścisku w
jakim go zamknęłam. No tak, z jego siłą długo nie pociągnę... Zerknęłam na Det
pospieszając ją. Szybko otarła łzy i ze zdeterminowaną miną doskoczyła do
swojego narzeczonego.
- Zostaw mnie - powiedział groźnie mój ukochany tatuś,
zwracając na siebie moja uwagę.
- To dla dobra ogółu. Nie wierć się tak! - warknęłam z coraz większą trudnością utrzymując go
nieruchomo.
- Loki Proszę odpuść sobie. -Co tam moje mówienie, to było
jak próba uświadomienia czegoś
lwowi zagryzającemu gazelę. - Nie
zmuszaj mnie do tego. Obydwoje tego nie chcemy. - gdy jednak ujrzałam blask
sześcianu w jego broni wiedziałam, iż nie ma czasu na uczynki "dobre"
i "złe" i rozważaniach o tym które wyjście jest bardziej humanitarne.
Nim zdarzył wyrzucić niebieskie światło
zatrzymałam go. Czułam jego każdą
cząsteczkę z której się składał. Każde drganie. Nienawidziłam
obezwładniania istot żywych. Łączyło się to z zbyt dużym wyzwoleniem mocy. Nie
chciałam tracić kontroli dlatego bardzo uważałam a zarazem starałam się być
stanowcza. Loki nie dawał za wygraną i usilnie próbował się oswobodzić klnąć coś o traktowaniu córek.
Wolverine nie pozostawał mu dłużny, lecz jego wymyślne i bardzo liczne wiązanki
miały uderzyć prosto w osobę Lokiego jak i jego postępowanie i bycie chorym
psychicznie. Tata nie rozumiał że on jest inny. Ale nie tylko Lokiego nienawidził.
Gdy w drzwiach pojawił się Ray z bronią by w razie czego wspomóc żonę nasz
X-Men się wkurzył. Widziałam jak więzy telekinezy Rus słabną co do ojca. Moje
słabły do Lokiego.
- "Zamiana? " - spytałam w myślach siostrę.
Z trudem przeniosłam moc na Lokiego w tym samym momencie, co
Det zajęła się tatą. Od razu zorientowałam się, że wściekły asgardczyk nie jest
ani trochę łatwiejszy w obsłudze. On tak samo wymagał wielkiego nakładu
energii, by unieruchomić go chociaż na chwilę.
- "Może Kapitan mógłby pogadac z ojcem? W końcu są
przyjaciółmi" - myślałam gorączkowo. - Loki, ogarnij się do piorua, bo nie
ręczę za siebie! - krzyknęłam czując jak mocno próbuje wyswobodzić się z więzów
mojej telekinezy. W jego przyapdku także nie było mowy o obezwładnianiu telepatią.
Tatuś mocno się szarpał, miałam z nim spore problemy. Jednak
mimo szamotaniny nie mógł ruszyć się z miejsca. Podczas wyszarpywania się cały
czas wyzywał, nie mogłam pojąć jak on to robił, wyglądał jakby nie nabierał
powietrza.
- Puść! - krzyknął do mnie z głosem przepełnionym furią. -
Natychmiast!
- Nie. - mimo zmęczenia starałam się być stanowcza.
Stark stanął w drzwiach i uwaznie się przyglądał. Chyba
wolałam nie widzieć jego miny teraz, zapewne sarkastycznie rozbawionej,
puściłabym ojca i poszarpała uśmieszek. Najwyraźniej to czuł i nie odsłaniał
twarzy spod maski. Natasha i Clint, w pełni skupieni przyglądali się z lekkim
rozkojarzeniem, nie wiedzieli do kogo strzelać. Jestem pewna, ze w głębi duszy
celowali w ciało Lokiego, jednak teraz musieli wybrać właściwą osobę, a nie
osobę, do której się zrazili. Jak na razie jednak ani Loki ani Wolverine, nie
wyglądali na osoby, które mozna oszczędzić. Inna sprawa, obydwoje mogli się po
prostu podstawić pod kulki i byliby szczęśliwi i i tak zyli długo, długo.
Rzenie zaniepokojonych koni dało się słychać nawet wśród tych
przekleństw. Wraz z siostrą wysłałyśmy telepatyczną wiadomość do wszystkich,
którzy nie powinni tu stać, by uspokoili czterokopytne.
Zniecierpliwiony Ray przeladowal bron i strzelil po kilka
razy do kazdego z nich. Widzac moja mine usmiechnal sie i wskazal na pociski,
ktore w rzeczywistosci nie byly smiertelne. Zawieraly silny srodek usypiajacy.
Uzywajac telekinezy zdzielilam go ksiazka lezaca gdzies na polce.
- No co? Wszyscy zyją. Jest idealnie.
- Nie powiedzialabym... - mruknelam. - Oni pewnie zaraz sie
obudza... Na tatusia takie specyfiki nie dzialaja zbyt dlugo, a co do
Lokiego... Nikt nie wie jak kosmici reaguja na takie medykamenty. To co dalej
geniuszu? Przywiazemy ihc do krzeseł, posadzimy na przeciw siebie, by chodź
przez chwile spróbowali pogadać?
- Czekaj... zaraz... - zamyśliłam się nad słowami siostry
"nikt nie wie jak kosmici reagują na takie medykamenty". - Chcesz
powiedzieć, ze zabiłeś mi narzeczonego! - mój wzrok nie był jednak wściekły,
bardziej rozbawiony, wiedziałam, ze taka dawka na pewno go nie zabiła, i na
pewno nie taki środek, poza tym oddychał, mógł się niedługo obudzić. - Chodź
siostruś, my weźmiemy Lokiego. A twój kochany Ray, skoro taki mądry, niech
sobie dźwiga szkielet z adamantium na krzesło.
Chłopak zamierzał coś powiedzieć, ale w porę zamknął sie i
bez słowa zabrał się za podnoszenie teścia. Clint postanowił mu pomoc, wiec
Wolverine w miarę szybko znalazł się na krześle pod ścianą. Natomiast przy Lokim
pomógł nam Kapitan i dwóch stajennych, Det zapierała sie, ze jest tak ciężki wyłącznie przez stój grubości zbroi. Obydwoje wygodnie siedzieli już na miejscach. Ktoś zorganizował gruby sznur, Natasha wypróbowała nowy węzeł.
Wyglądał solidnie, więc gdy panowie zaczęli sie budzic - ja i Detalli stojące
obok byłyśmy spokojne. Ray usadowił się na fotelu nieopodal nas. Reszta
opuściła pomieszczenie, ponieważ kolacja na stole kusiła zbyt mocno, by goście
potrafili się jej oprzeć.
Tato powolnie otwierał oczy, jeszcze zapewne nie widział
obrazu przed sobą, albo mógł dostrzec tylko rozmazane istnienie przed nim.
Zanim całkowicie podniósł powieki zdążył juz wysunąć pazury. Chciał szarpać
dłońmi na prawo i lewo, juz ja
wiedziałam kogo on sobie w myślach sieka niczym malutkie grzybki.
- Ciekawie się zapowiada. - mruknęłam, lecz nadal starałam
się zachować spokój, miałam nadzieję, iż sznury wytrzymają napór wściekłego
ojca z szkieletem z adamantium i Lokiego, młodego boga. - Naprawdę bardzo
ciekawe.
Asgardczyk także wyglądał, jakby zaraz miał się obudzić, no,
więc juz wiemy, ze ta substancja na kosmitów nie działa zbyt długo, miałam
tylko nadzieję, ze nie wystąpią efekty uboczne. Oj wtedy Ray by oberwał. Mój
szwagier przyglądał się uwaznie całemu zajściu przebudzania się naszych drogich
chłopców. Cóz, wyglądało to bardzo ciekawie gdy z na pół przymkniętymi oczami mamrotali najrózniejsze wyzwiska pod nosem, tatuś starał się wymachiwać
pazurami a Loki myślał, iz w ręce nadal dzierży dzidę. Lecz z kazdą sekundą
byli coraz bardziej świadomi, przygotowywaliśmy się na wszystko.
Tata rozejrzał się i po raz kolejny sprawdził wytrzymałość liny. Popatrzył na nas z wściekłością.
- Dzieciaki... - mruknął pod nosem.
Zaraz potem jego wzrok spoczął na Lokim, Detalli niespokojnie
drgnęła, ale póki co nie zamierzała reagować. Bacznie obserwowałam ojca. Stwierdziłam, ze pierwsza złość mu przeszła, wiec mógł juz na trzeźwo przeanalizować fakty. Co prawda obecność dwóch gości, którzy chwile wczesniej
wylądowali na samym szczycie listy wrogów do zlikwidowania nie była mu na
rękę, ale chyba potrafil sobie z tym poradzic. Loki nie okazywał juz gniewu, a
przynajmniej nie bylo tego po nim widac. Siedzial jak posag, nie ruszal się, a
jedynie patrzył na siedzacego przed nim Mutanta z zimna obojętnością. Głucha
cisza stawała się nie do zniesienia.
- To co...Przestaliscie walczyc, moze czas na rozmowe? Dac
wam chwile? - zapytałam troche niepewnie. Nie miałam pojęcia co strzeli im do
głowy, dlatego pytająco spojrzałam na siostrę.
Zmierzyłam wzrokiem Ruskę, wyobrażałam sobie wszystkie
sposoby pod tytułem "jak wypatroszyć ludzi, poziom delikatny, średni,
okrutny". O ile Wolverine miał zawsze przy sobie, a raczej w sobie pazury
tak berło Lokiego lezało gdzieś... moze u Thora.
- "Jesteś tego całkowicie pewna? Zostawić ich tu...
samych?" - pomyślałam ganiąc tym samym szalony pomysł siostry.
O ile ojciec i narzeczony mieli kamienne miny, u jednego z
dodatkiem groźby, u drugiego natomiast z przenikliwością. Tak u Ray'a
spojrzenie było... nieczytelne, jakby się nadal zastanawiał i nie mógł w tym
wszystkim połapać, przeciez jeszcze kilka godzin temu wesoło bawiliśmy się na
śniegu i jeździliśmy kuligiem obrzucając się białymi kulkami.
- No dobrze wy... panowie. - ojciec ledwo się powstrzymywał od klnięcia na nich wszystkimi mozliwymi słowami jakie zna. - Co mi macie do
powiedzenia. - odwrócił głowę w stronę Ray'a. - Jezeli mamy rozmawiać, to
podejdź tu blizej, jestem przywiązany, spokojnie.
Ruska i ja wypchnęłyśmy chłopaka wrac z krzesłem by był w
podobnej odległości od taty co asgardczyk. Widać było, iz ojciec najpierw chce
wyjaśnień od mojego szwagra, coz, w końcu to siostra najpierw powiedziała o
swoim przypadku. Szedł po kolei.
Spokojnie jak na wojnie... Nie za bardzo wiedziałam co myśleć, ale byłam prawie pewna, ze tatusiowi złość wcale nie przeszła.
- To co? Mówisz, czy nie? - warknął.
Ray zastanawiał się co dokładnie należy powiedzieć w takiej
sytuacji.
- Nazywam się Rayan Stark, tak na początek. Ściskanie dłoni
sobie darujemy...
- Nie obchodzi mnie jak się nazywasz, młody. Odciąłbym ci ten
łeb, gdybym...
- Ekhm. - mruknęłam znacząco. - Tatusiu, zachowuj sie...
"Nie chcę tu być"-pomyślałam.
Ojciec i Ray zerknęli na mnie, a potem wrócili do tej jakze
udanej konwersacji...
- Skąd sie wziąłeś, co?
- Dobre pytanie... I trudne. Poznaliśmy się cztery lata temu
w Los Angeles. No a pół roku temu Delicja zatrudniła mnie tutaj i oto jestem.
Tata przyjrzał mu się krytycznie, chyba sam nie wiedział
jakich informacji chciał uzyskać. Założę sie, ze jedyne czego wtedy pragnal to
rozlew krwi. Ciężko westchnął i ponownie spojrzał na nas, potem znowu wrócił do
Raya. Inaczej to sobie wyobrażałam.
- Mówiła, ze adoptowaliście sierotę.
- Zgadza sie. Dzięki zawarciu małżeństwa poszło sprawniej.
- Wiec to tylko dlatego? - zapytał z nadzieją, a ja
mimowolnie parsknęłam śmiechem. Nie ma co... Po co miałabym sobie szczęśliwie założyć rodzinę? Przeciez to tata musi... Właściwie nie wiem czego on od nas oczekiwał. Obawial się, ze oni mogą nas zranic. To jedno. Ale przeciez gdybyśmy preferowały takie podejscie - do końca zycia byłybyśmy same. Był przewrażliwiony na naszym punkcie...
- Nie - odparł twardo.
- Tato... - zaczęłam z wyrzutem i podeszłam do niego. - No
daj juz spokój co? Po co ci to wszystko? Co zrobisz, hmm? Zabijesz kazdego
chłopka, który spojrzy na nas na ulicy?
- Będę wiedział gdzie go szukać w razie czego - zerknął na
Raya.
- Czyli chęć mordu juz ci przeszła?
- Jeszcze nie wiem - odparł zastanawiając się. - Do ciebie
jeszcze wróce, ale teraz ty. - Głową wskazał na Lokiego.
Mimowolnie głośno przełknęłam ślinę, Ray'owi się udało, co
teraz? Cóz, ojciec miał jeden, jedyny powód by z nami... a raczej z nim, dłużej porozmawiać, pewnie ciekawe wydarzenia z portalem. Nie sądzę, by ktokolwiek niewtajemniczony wybaczył mu tamten najazd.
- A więc, zaczynając jak mój przedmówca. Jestem Loki
Laufey... Odinson. - Wolverine spojrzał na niego zaciekawiony. - Z pochodzenia
Laufeyson, ale całą resztą Odynson.
- Dobrze, co cię skłoniło by... tu powrócić? - starał się nie
brzmieć wyzywająco.
- Nie wiem, chciałem zobaczyć, jak się potoczyło, czy udało
im się odbudować... sam pan wie. - miałam wrażenie, ze Loki sam kopie sobie
grób. - No i przypadkiem poznałem pana córkę. To było na zawodach skokowych,
poszedłem na nie niespecjalnie. Ale gdy juz się dowiedziałem, ze będą tam konie
zastanowiłem się, czy macie tutaj sleipniry. Jak się okazało wasze mają tylko
cztery nogi. Zawody były bardzo ciekawe, jedzenie możliwe do zakupienia na nich
intrygujące. Cały ten świat mnie zaciekawił, w końcu mój brat bardzo polubił to
miejsce, nie moze się z nim rozstać, tez chciałem poznać i przekonać się jak tu
jest. Za pomocą czarów zmieni... - nie dokończył, Wolverine mu przerwał.
- Jak to czarów? - badawczo podniusł brew.
- Nauczyła mnie ich... - znów to samo.
- Nie chcę wiedzieć kto cię uczył. Chcę wiedzieć co
potrafisz! - groźba w jego głosie przeszyła pokój, on go sprawdzał, chciał
wiedzieć z czym się miezył, znając zagrozenie mógł szybciej ocenić czy zabić na
miejscu czy dać zyc.
- A więc, proszę. - Loki starał się brzmieć przyjaźnie,
jednak nie był pewien co myśleć napotykając tylko na srogie spojrzenie.
Zrezygnowany zaczął zmieniać swój wygląd na kazdego w tym pomieszczeniu a
następnie, gdy juz przyjął swój własny wygląd sklonował się.
- Kontynuuj opowieść. - burknął tylko, wolałam jednak nie
wiedzieć, co sobie wyobraza.
- A więc za pomocą czarów zmieniłem swój wygląd, by ludzie
nie zaczęli wzywać Tarczy. Oglądałem zawody, występowała tam pana córka na
Paranoic Smile. Jak się zakończyło poszłem jej pogratulować i zobaczyć tą
kasztanowatą klacz. - przypomniałam sobie tamte zdarzenia, zaśmiałam się w
myślach... ja niezdarna. - Podszedlłem się przywitać, ona odwróciła głowę, a ze
stała na rogu przyczepy, spadła ciamajda jedna. - zaśmiał się na to
wspomnienie. - No więc ją podtrzymałem. - uśmiech znikł z jego twarzy gdy
ojciec przewiercił jego duszę wzrokiem mogącym zabić wszystko w dziewięciu
światach. - W nagrodę oprowadziła mnie po mieście. Samo jakoś wyszło, ze
potrzebuję pracy i schronienia, a ona kogoś do pomocy przy koniach. Nie powiem,
trochę zmyśliłem swoje dane. Widząc ze radzę sobie z końmi przyjęła mnie. No, i
z grubsza to tyle.
Tatuś przez chwilę się zastanawiał, myślał obserwował. Był
czujny, uparty, na pewno nie dałby się tak łatwo przekonać.
- A na co ci to chłopie było? - zapytał bez wyrazu,
wymieniłam spojrzenie z Lokim, czy mu chodzi o poznanie mnie.
- Przepraszam, nie rozumiem. - gdy asgardczyk to wypowiadał
ojciec spróbował wstać gniewnie, jednak przypomniał sobie o linach.
- Na co był ci ten Nowy Jork.
- "Siostro pomóz!" - poprosiłam ją myślami.
- "Jak?!". - Nie za bardzo wiedziałam co mam
zrobić. - No juz zapomnij o Nowym Jorku, jesteśmy w Hiszpanii. Moze mial jakies
chwilowe zamroczenie czy cos, po co to wszystko znowu roztrząsać?
Ojciec wydawał się nie byc przekonanym, pokręcił głową z
irytacją. Siedzieliśmy tam od dobrych 20 minut... Na chwilę zapanowała cisza,
przerwało ją skrzypnięcie drzwi, przy których pojawiła się Delicja.
- Długo to jeszcze potrwa? Cokolwiek robicie...
- Nie wiem, wszystko zalezy od nich... - westchnęłam i stwierdziłam, ze to moze byc świetnym argumentem. - Jesli się dogadacie -
pójdziemy jeść. Nie macie pojęcia jak świentie gotują nasz trenerki... -
powiedziałam, a tata z pewnością doskonale wiedział o tym wyczuwając nawet
najsłabszy zapach dobiegający z jadalni.
- Skąd mam wiedzieć czy czegoś nie planujesz, co? - zapytał
Lokiego.
Bóg nie poruszył się, bez trudności wytrzymywał spojrzenie
ojca i chociaz nie powiedzial jeszcze nic - przekonał mnie. Jednak tata zdawał
sobie sprawe, ze jest to wyborny kłamca,co w jego mniemaniu oznaczało, ze nie należy mu ufac.
Ray tęsknie patrzył w stronę drzwi, za którymi znajdował się
suto zastawiony stół. Ja równiez powoli przestawałam tracić zainteresowania
relacjami naszych miłości i tatusia Wolvy'ego. Marzyłam tylko o pierogach...
- Po prostu. To się wie. Twoja córka wie. Dlaczego jej więc
nie zaufasz? Prawda polega na zaufaniu. Oni mi ufają a ja nie zamierzam tego
zmienić. - nadal był niewzruszony, mówił prosto z serca, tak, jak on to
postrzegał.
Ojciec powaznie zastanowil sie nad jego słowami, z pewnoscia
zatsanawial sie jak odwrócic je na swoją przewagę. Poki co groźnie wpatrywal
się w niego, czasem zerkał na Det analizując sytuację.
- One ufają, ale ja nic nie muszę. Zobaczymy co będzie,
brachu. Będę was uwaznie obserwował. Obydwóch - warknął.
Detalli przecięła więzy Lokiemu, ja zajęłam się tatą.
Obydwoje chwile mierzyli się groźnym spojrzniem, ale później ruszyli do kuchni.
Rayan podszedł do mnie z usmiechem.
- Nie bylo tak źle, co nie?
Wolałam nie odpowiadać. Zajęliśmy miejsca przy stole, Tata
siedział między Kapitanem i Clintem po przeciwnej stronie stołu.
Zaczeliśmy się dzielić opłatkiem trochę to potrwała bo było
sporo osób, a póżniej zasiadliśmy do stołu i po chwili zaczeliśmy jeść i
rozmawiać. Długo sobie tak porozmawialiśmy i pojedliśmy wkońcu gdy skończyłam
jeść a nie którzy jeszcze jedli postanowiłam włączyć kolędy. Po zjedzeniu i
pojawieniu się pierwszej gwiazdki nadszedł czas na otwieranie prezentów.
Zaczeliśmy odemnie na pierwszy ruch poszła Det. Prezent był o demnie i od Ruski
dlatego razem wręczyłyśmy psiaka. Dziewczyna bardzo się ucieszyła poprostu
zaniemówiła. Nickowi dałam książkę oraz płytę, a także zestaw wideł do
przekopywania obornika. Ray dostał nowe siodło. Sky nowe bryczesy koszulę do
jazdy, sztyblety oraz czapsy. Pod stajnię przyjechał koniowuz nikt nie wiedział
więc szybko i po cichu zeszłam z Nickiem by odebrać odbiór konia. Wziełam uwiąz
i wyprowadziłam konia, Nick zawołał Ruskę reszta była ciekawa dlatego też
zeszli. Po chwili gdy Ruska wyszła ujrzała pięknego andaluza. Dziewczyna była
bardzo szczęśliwa nie wachając się podbiegła do mnie przytulając się.
- Bardzo ci dziękuje, jesteś wspaniała. - Powiedziała
wzruszonym głosem.
- Nie ma za co :* - Odpowiedziałam z zadowoleniem.
Odstawiliśmy andaluzika do boksu po czym poszliśmy dalej
rozdawać prezenty.
- Kochana to nie wszystko, proszę otwórz.
Ruska bardzo zaciekawiona otworzyła pódełko po czym z niej
wyskoczył mały psiaczek. A na koniec wręczyłam Rusce filmik z jazd oraz innych
imprez lub takich podobnych z naszej stajni.
- Del jesteś cudowna :D Dziękuje ci z całego serca.
Reszcie dałam coś podobnego takie drobiazgi.
Ruska dała jeszcze od siebie wisiorek z - mini halabardą
zagłady dla Detali, dla Sky skombinowała sprzęt jeździecki. Ray najnowszy model
noża survivalowego a dla Lokiego talizman z ładnym kamyczkiem własniej roboty.
A dla mnie podjechał koniowuz byłam bardzo ciekawa czyżby znowu koń? :D
Oczywiście z koniowozy wyszedł piękny fiordzik. Nie mogłam się oprzeć był
naprawdę prześliczny.
- Rus bardzo ci dziękuje :*.
Dla reszty drobiazgi.
Detali dała Rusce kurtkę do jazdy konnej i jakąś książkę,
Rayowi płytę z jego ulubionym zespołem oraz czekoladę, mi nowe fajne nowe buty
do jazdy konnej oraz bryczesy czekoladę i płytę z filmami. Nick zaprowadził
mnie na dwór i znowu podjechał koniowuz :D.
Nick wyprowadził fiordzika. Byłam zaszkoczona dwa fiordy na
wigilię :D. A co tam uwielbiam fiordziki. Podbiegłam się i pocałowałam
chłopaka. Odprowadziliśmy fiordzika do boksu i znowu poszliśmy by rozdawać
dalcze prezenty. Ray dostał od Natashy i Clinta kopertę z logiem Tarczy, która zawierała
umowę o pracę.
Następne dwie godziny
spędziliśmy na radosnym kolędowaniu i bawiąc się w najlepsze. Rozlokowanie się
zajęło trochę czasu, ale ostatecznie każdy znalazł miejsce dla siebie. Koło północy
odwiedziliśmy stajnie, by sprawdzić czy konie mają ochotę na pogawędki. Potem
wróciliśmy do domu i mogliśmy zasnąć, chociaż i tak stało się dopiero nad ranem.
Zaczęło się oczekiwanie na Sylwestra...