sobota, 7 września 2013

Trening Crossowy | Moet II & Chili Con Carne |

Moet II & Ruska
Chili Con Carne & Delicja

Wpadłam do biura w poszukiwaniu ulubionego kubka, nie wiedziałam, że w środku ktoś jest i gwałtownie zatrzymałam się widząc jak Del rozmawia z jakimś gościem. Kiedy się odwrócił od razu rozpoznałam jego twarz, tylko chwilę wahałam się przed rzuceniem w niego trzymanym w ręku brelokiem z kompletem kluczy.

- Co ty tu robisz?! – warknęłam rozeźlona. – Nienawidzę cię. – dodałam starając się opanować. Szło kiepsko…
- Też cię nienawidzę. Ale opanuj się i wyjdź. – spojrzał na mnie groźnie.
- Nie ma mowy, wyjaśnij mi co tu do cholery robisz.
- Zaczyna pracę jako stajenny… - wtrąciła się milcząca dotąd Delicja. – Chyba musimy pogadać. – Powiedziała do mnie z powagą, po czym wyszła z za biurka.
- Podpadłaś szefowej, mała. – Uśmiechnął się złośliwe, ale widząc spojrzenie Del spoważniał.
- Ruska jest drugą właścicielką. – powiedziała spokojnie. – Ale to nie zmiana faktu, że nie powinna wpadać tu bez pukania, kiedy przeprowadzam rozmowy kwalifikacyjne. – zerknęła na mnie z widocznym wyrzutem. Kiedy stwierdziła, że grzecznie się zamknęliśmy wywaliła nas z gabinetu, kazała mojemu wrogowi znaleźć „zasmarkańca wylegującego się na kanapie w salonie”, a potem siłą zaciągnęła mnie do stajni.

- Co jest? – zapytała ostro.
- Nieważne… - wymamrotałam krzyżując ręce i wypatrując okazji do ucieczki.
- W takim razie siodłaj sobie Moneta, idziemy na cross to humor ci się poprawi. – uśmiechnęła się ciepło i przyjaźnie poklepała po ramieniu. – Tylko błagam, nie zabij go. Mało kto zgadza się pracować w stajni za taką stawkę, a musimy zaciągnąć pasa.
- Na kiedy mam być gotowa? – zapytałam uciekając wzrokiem.
- Pięć minut Rusiek. – odpowiedziała i odeszła w stronę siodlarni.

*

Wyczyszczony Moet spokojnie pozwolił założyć sobie sprzęt, po czym grzecznie wymaszerował ze mną z boksu. Udaliśmy się na dziedziniec, gdzie czekała Delicja na Chilim Con Carne. Bez słowa ruszyłyśmy stępem. Jadąc koło siebie wyjechałyśmy na asfaltową drogę, która po kilku minutach zaprowadziła nas do zjazdu do lasu. Po jakimś czasie podciągnęłyśmy popręgi i ruszyłyśmy żwawym kłusem. Monet oczywiście wariował na myśl, że nie ma tu płotów. Chili jak zwykle szedł pewnie, szukał kontaktu z Del i wykonywał każde jej polecenie. Kiedy droga stała się ścieżką, druga para wyjechała na prowadzenie, a my trzymaliśmy się kilka metrów za nimi. Moet zdążył się troszkę ogarnąć i nawet nie musiałam kręcić wolt.

- Daleko jest ten tor? Jeszcze tam nie byłam. – oświadczyłam głośno.
- Jakieś 10 minut. Chcesz o czymś porozmawiać? – zapytała przyjaźnie.
- Nie. – ucięłam krótko i stanowczo.

Starała się rozprężać Moeta na tyle, na ile pozwalały mi na to warunki. Zmienialiśmy tempo, zaczęłam robić wolty na bokach ścieżki, gdy ta osiągała większą szerokość itd. W końcu wyjechaliśmy z lasu i pojawiliśmy się na jakimś wzgórzu, spojrzałam w lewo i uśmiechnęłam się zachwycona widokiem oceanu, znajdującego się kilkaset metrów od wzniesienia.

- Galop. – rzuciła Delka po czym obydwie zgodnie dodałyśmy łydki do boków naszych rumaków. Naturalnie mój ulubiony rumak spróbował czmychnąć w bok, ale potem stwierdził, że szykuje się coś fajnego i jednak zostanie ze mną. Byłam mu bardzo wdzięczna. Zgalopowałyśmy z górki, na dole umieszczone były solidne przeszkody crossowe różnego rodzaju. Gdy zbliżyłyśmy się do nich zwolniłyśmy do kłusa i obrałyśmy sobie dużą woltę, po której truchtałyśmy.

- Tutaj masz te prostsze przeszkody dla Moeta. Ja pojadę trochę dalej, gdzie poćwiczę już ten hard… Postaram się zacząć kiedy ty skończysz, żeby konie były spokojniejsze.
- Okey, to co? Indywidualna rozgrzeweczka? – uśmiechnęłam się i nie czekając na odpowiedź odjechałam trochę dalej by zagalopować.

Wykonywałam wszelkie ćwiczenia na rozciąganie. Robiliśmy wolty, pół wolty, wężyki i slalomy między kępkami nieznanych mi kwiatów. Ćwiczyliśmy przejścia, zmiany tempa itd. W końcu galopem najechałam na beczkę, dodałam przed nią mocny impuls i koń wybił się z impetem. Gdy wylądował pochwaliłam go i wykonaliśmy dużą pół woltę z lotną zmiana nogi, przebiegliśmy jedno okrążenie po czym skoczyliśmy z drugiego najazdu. Ponownie pochwaliłam konia i po kilku sekundach przeszłam do kłusa. Przyszedł czas na przerwę, więc oddałam mu wodze i pozwoliłam na wyciągnięcie głowy. Po chwili zebrałam go i stanęłam na domyślnej linii startu.

- No dobrze Mo, dzisiaj bijemy rekord. - Uśmiechnęłam się i pogłaskałam go by się uspokoił.

Skróciłam wodze, dodałam łydki i wio! Pogalopowaliśmy na kłodę, którą skoczyliśmy bez problemu, to samo ze stołem. Pędziliśmy na szereg, złożony z dwóch żywopłotów. Mo zawahał się przed pierwszym, ale moja reakcja była natychmiastowa i oddaliśmy przyzwoity skok, drugi był już lepszy. Teren podnosił się, przed nami stała góra. Monet przyspieszył i wbiegł na szczyt gdzie czekała na nas długa i niska przeszkoda, w kształcie domku. Zdziwiony koń podniósł głowę i pokonał dom w stylu tęczowego pegaza, ale przeżyliśmy i nawet zbiegliśmy po łagodnym stoku i zgrabnie przeskoczyliśmy strumyk u podnóża pagórka. Poklepałam go i docisnęłam łydki chcąc przyspieszyć jeszcze bardziej, zacząć się ten fragment, gdzie trzeba zasuwać. Zwolniłam gdy zbliżaliśmy się do dość trudnej przeszkody w kształcie trójkąta. Mo poradził sobie z nią śpiewająco i już po chwili mknął i bez wahania skoczył dwie beczki, po czym wskoczyliśmy do bajorka. Ucieszył się rozbryzgując wodę kopytami i z wielką radością przeleciał nad niewielką barierą. Kiedy wybiegliśmy na brzeg rozejrzałam się za następnym wyzwaniem, czekał na nas szereg: żywopłot, stół, żywopłot. Przeszkody dzieliła niewielka odległość, ale udało nam się prawidłowo wyliczyć faule, a z resztą Moet poradził sobie zawodowo. Do końca zostało jeszcze kilak przeszkód, ale moje dziecie coś straciło kondycję i już się biedaczyna zmęczyła. Zwolniliśmy tempo i resztę skakaliśmy już całkiem na spokojnie, byleby tylko ukończyć trasę. Pochwaliłam go gdy przekroczył linię mety w pełnym galopie na luźnej wodzy. Odszukałam wzrokiem Del, która będąc kilka set metrów dalej pomachała mi i rozpoczęła swój właściwy trening. Tor miał kształt wielkiego łuku, stępowałam na wzniesieniu i uważnie obserwowałam dwójkę.

*

Zrobiłam woltę i zagalopowałam, najpierw najechałam na coś prostego czyli kłodę dla Chili'ego kłoda to bułka z makiem. Jeszcze raz najechałam na kłodę tym razem z innej strony, Chili znowu skoczył to cudownie. Więc postanowiłam zacząć tor, przyśpieszyłam galop i najechałam na stół który skoczyliśmy bez problemów, następnie czekała na nas dość wysoka kłoda, więc dodałam jeszcze bardziej galop po czym skok wyszedł idealnie. Potem zbliżaliśmy się do szeregu, składał się z dwóch beczek, przeszkody w kształcie księżyca i bardzo wysokiej bariery, Chili szedł jak burza nie miał wątpliwości co do przeszkód. Beczki i przeszkodę w kształcie księżyca pokonaliśmy bardzo dobrze ale niestety przy barierze było trochę inaczej, nie był do końca pewny i zatrzymał się myślałam że już nie skoczy jednak po chwili skoczył mi ze stój.

- Łoł Chil, jesteś niesamowity!!

Poklepałam ogra i szybkim galopem ruszyliśmy na żywopłot, Chil dopiero się rozkręcił, skoczył to normalnie tak że nie czułam skoku, zwolniłam trochę galop i najechałam na strumyk, gdy byliśmy już trzy kroki od strumyka przyśpieszył mi i wskoczył w strumyk, byłam cała mokra, niestety Chili nie chciał wyjść ze strumyka musiałam  go czymś przekupić, miałam w kieszeni cukier, na widok cukry od razu wyszedł wsiadłam i najechałam jeszcze raz na strumyk teraz przyśpieszyłam dałam mocniejszą łydkę i przeskoczył.

- Na dziś wystarczy Chili, świetnie sobie poradziłeś.

Pojechałam do Rus galopem, gdy ta stępowała.

- To co, jedziemy do jeziorka pogalopować przez wodę schłodzimy się trochę, zasłużyły i to bardzo.
- A ty nie masz wystarczającego ochłodzenia - Zapytała śmiejąca się Ruska
- A tam, jedziemy??
- Jedziemy.

Galopem podjechałyśmy do jeziorka, Chili się wyrywał bo bardzo chciał już galopować po wodzie więc pojechaliśmy pierwsi, Rus próbowała nas dogonić, jednak Chili był pełen szczęści tak że w wodzie sobie brykał i przyśpieszał galop, więc Moet nie miał szans na dogonienie nas. Gdy przejechaliśmy całe jeziorko przeszliśmy do stępa i ruszyliśmy w stronę stajni. Pojechaliśmy stępem, żeby je dobrze występować, jednak Chili nie był bardzo zadowolony że wracamy stępem chciał dalej galopować. Jechaliśmy 20 min i ujrzeliśmy stajnię, na pastwisku pasły się konie, na widok nas wszystkie zaczęły rżeć, wjechaliśmy do stajni każda z nas rozsiodłała swojego rumaka i zaprowadziła na pastwisko.

- To co, zrobimy porządek w stajni, pozamiatamy i idziemy się czegoś napić?? - Zapytałam.
- Tak to bierzemy się do roboty. - Odpowiedziała Ruska

Sprzątanie stajni zajęło nam 10 min, potem poszłyśmy się napić, a następnie Rus poszła po Reveura bo miała prowadzić hipoterapię, a ja poszłam po Stark Tower wyczyściłam ją i zajęłam się jej lonżowaniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz