Podeszłam do ogrodzenia padoku, po którym kłusował Avenger.
Koń zwrócił na mnie uwagę i zarżał po czym efektownie bryknął i podszedł w
poszukiwaniu pieszczot i smakołyków. Pogłaskałam go po czole i założyłam kantar
dając marchewkę. Zaraz potem przeszłam na drugą stronę i razem udaliśmy się do
furtki. Zaprowadziłam go przed stajnie, gdzie uszykowałam już sprzęt i jego
skrzynkę ze szczotkami. Przywiązałam go do specjalnego uchwytu w ścianie
budynki i pogładziłam dłonią szyje ogiera. Aven bardzo lubi czyszczenie, więc
szybko uporałam się z zaklejkami i
kopytami. Zaraz potem założyłam ekwipunek i poczochrałam jego czarną grzywkę.
*
Udaliśmy się na duży plac skokowy, tam podpięłam popręg i
wsiadłam. Po chwili stępa udało mi się dociągnąć go jeszcze o jedną dziurkę.
Skróciłam wodze, zaczęłam aktywnie działać łydkami i dosiadem by szedł żwawiej.
Po okrążeniu wokół porozstawianych na środku przeszkód, zaczęłam nakłaniać go
do ganaszowania. Kiedy to uzyskałam zaczęliśmy robić wolty, począwszy od 20
metrowych do tych 5. Były też zatrzymania, cofania i zwroty, zarówno na
przodzie jak i na zadzie. Miałam szczęście, gdyż dziś był wyjątkowo kumaty i
wykonywał wszystkie polecenia od najdrobniejszych sygnałów. Zmieniłam kierunek
i porobiliśmy te same ćwiczenia. Po kilku minutach na plac przybłąkał się Nick,
którego prosiłam o ustawianie przeszkód.
- Buenos dias! – Krzyknął z typowym dla siebie promiennym
uśmiechem. – Zmieniamy coś w ustawieniu? – zapytał gdy podjechałam i
odwzajemniłam uśmiech.
- Nie, jest dobrze. Ale wcześniej skakała Delka na Castelu, więc poprosimy o jakieś 100cm.
- No dobra.
- A i możesz mi tu gdzieś rzucić jakieś drążki?
- Okey, ale masz mnie tylko na pół godziny. – Wzruszył ramionami. – Twoja siostra potrzebuje mnie na czworoboku. – Ucieszył się.
- Jakiś ty rozchwytywany… - westchnęłam mijając go i ruszając kłusem wysiadywanym.
- Nie, jest dobrze. Ale wcześniej skakała Delka na Castelu, więc poprosimy o jakieś 100cm.
- No dobra.
- A i możesz mi tu gdzieś rzucić jakieś drążki?
- Okey, ale masz mnie tylko na pół godziny. – Wzruszył ramionami. – Twoja siostra potrzebuje mnie na czworoboku. – Ucieszył się.
- Jakiś ty rozchwytywany… - westchnęłam mijając go i ruszając kłusem wysiadywanym.
Aven chwilę odganiał się od natrętnej muchy i już szedł jak
należy. Pilnowałam tempa, a on bardzo starał się spełnić moje oczekiwania. Nick stwierdził, że ułożone przez niego
drążki są gotowe, więc energicznym kłusem najechałam na przeszkodę składającą
się z pięciu drągów leżących na ziemi w jednakowych odległościach w linii
prostej. Jadąc w półsiadzie co sekundę szturchałam konia łydkami, tak, że
pokonał ćwiczenie bardzo poprawnie. To samo z drugiego najazdu i powtórzyliśmy
całość dwa razy z przerwami na jakieś woltk i zmiany tempa. Wjechałam na
pierwszy ślad, przejechaliśmy okrążenie kłusem pośrednim, pół okrążenia
zebranym, po czym zmieniliśmy kierunek i zrobiliśmy to samo na drugą nogę. Nick skończył regulować wysokość belek na
stojakach, więc zostało mi tylko rozgalopowanie Avengera. Chodź jest to jedna z
trudniejszych części treningu. Jadąc w zebraniu wypchnęłam go w narożniku dając
mocny impuls. Bryknął i jedynie przyspieszył kłus, ale nie dawałam za wygraną i
dosłownie po sekundzie powtórzyłam manewr. Po raz kolejny strzelił baranka, ale
zagalopował i to nawet na dobrą nogę! Pochwaliłam go głosem, ale nie
rozpraszałam się i pilnowałam by nie zgasł. Po okrążeniu poczułam, że wybitnie
mu się nie chce i zaraz się zatrzyma, więc dołożyłam łydki do jego boków, wtedy
strzelił z krzyża, za co dostał upomnienie w postaci użycia palcatu i się
ogarnął. Zganaszował się i szedł mocno do przodu, mimo to ciągle musiałam
uważać. Kiedy już się rozluźnił i galopował bez nerwów zaczęłam kręcić wolty w
różnych miejscach. Potem lotna na przekątnej i to samo w drugą stronę. Gdy
uznałam, że jest przygotowany do skoków najechałam na najniższą przeszkodę, czyli
zielonego krzyżaka. Zaczął gnać, ale udało mi się zwolnić na tyle by oddał
ładny i spokojny skok. Poklepałam go i nie przechodząc do kłusa zmieniłam
kierunek po czym skoczyłam to z odwrotnego najazdu. Dopiero potem zwolniliśmy,
a po okrążeniu kłusem pośrednim dałam mu postępować. Wtedy wygłaskałam jego
szyję i rozejrzałam się po parkurze. Ustaliłam sobie co i kiedy jechać, a po
przerwie ruszyłam kłusem, który po okrążeniu przeszedł w galop od mojego solidnego
impulsu. Chwilę pobiegaliśmy i skierowaliśmy się na poznanego już krzyżaka.
Następnie zbliżyliśmy się do oksera, przed którym wybił się jak do dwu
metrowego muru i już mknęliśmy na szereg składający się z dwóch stacjonat. Zwolniłam i poklepałam go.
- Nick! – krzyknęłam do rozłożonego pod płotem stajennego. –
Ustaw nam wszytko na 115 i stacjonuję na 120.
Po przerwie technicznej zakłusowałam, potem zagalopowałam i trochę
koślawo najechaliśmy na oksera. Mimo to skok poprawny, więc po lądowaniu
wykonaliśmy łagodny zakręt w prawo i w linii prostej rytmicznie galopowaliśmy
na wyższy już szereg. Zdecydowanie jest to jego ulubiona przeszkoda… Uśmiechnęłam
się i dodałam łydkę przed krzyżakiem i ostro zakręciliśmy na murek. Poczułam,
że mimo dodanej łydki zamierza odskoczyć, więc potraktowałam go mocniejszym impulsem
i krzyknęłam coś w stylu „No dalej!”. Posłuchał i choć skok wyglądał fatalnie,
pokonaliśmy tę przeszkodę i nie tracąc głowy ruszyliśmy na wyższą od reszty
stacjonatę. Mocna łyda i hooop! Przelecieliśmy nad drągami w bardzo dobrym stylu i koń został porządnie
wyklepany.
- Okey, proszę pana. – Kłusem podjechałam do Nicka. – Do 130 poprosimy i dość na dziś. – uśmiechnęłam
się i zwolniłam ogiera do stępa.
Chwilę poczekaliśmy, a potem zakłusowałam. W narożniku
zagalopowałam od delikatnego sygnału, dlatego pochwaliłam go i z optymistycznym
nastawieniem najechaliśmy na stacjonatę. Musiałam dawać mu mocniejsze sygnały,
ale dziś był bardzo chętny i skakał z wielką pasją. Kiedy pokonaliśmy pierwszą
przeszkodę, zaatakowaliśmy szereg i oksera. Czym wyżej tym ładniej lata, uśmiechnęłam
się i wpadliśmy w zakręt. Zwolniłam inaczej niechybnie rozbilibyśmy się na
murku, a zaraz potem wybiliśmy się przed stacjonatą. Został jeden doublebarre i
murek, który przed chwila mijaliśmy. Do obydwu przeszkód podszedł bardzo ambitnie
i przefrunął nad nimi niczym rasowy pegaz. Oddałam mu wodze i wciąż galopując
próbowałam przytulić się do jego szyi klepiąc go po łopatkach.
- Dooobry koń! – powiedziałam ze śmiechem gdy zarzucił
grzywą i parsknął. – Jesteś wolny. – mrugnęłam do Nicka, który odpowiedział uśmiechem
i zmył się na czworobok, gdzie czekała na niego Valentine.
Zwolniłam do kłusa, ciągle na luźnej wodzy, jechaliśmy sobie
po pierwszym śladzie relaksując się miłym popołudniem. Kłus w wykonaniu
Avengera był jak siedzenie na fotelu masującym. Jemu także się podobało, bo
opuścił głową i parskał raz po raz strzygąc uszami rozstawionymi po bokach
uroczej grzywki. Po jakimś czasie przeszliśmy do stępa, a kiedy minęło jakieś
15 minut podjechaliśmy do bramki. Pochyliłam się by otworzyć zasuwę, to
trudniejsze niż myślałam… W końcu jednak udało nam się wydostać i raźno
ruszyliśmy w kierunku stajni ogierów.
*
Przed wejściem poluźniłam popręg, zeszłam i zaprowadziłam
Avena do boksu, gdzie zdjęłam sprzęt i podarowałam mu marchewkę. Chwilę jeszcze
miziałam jego pyszczek po czym wyszłam i wraz z całym dobytkiem sportowym pana
Avengera udałam się do siodlarni. Umyłam wędzidło i odwiesiłam ogłowie po czym
z poczuciem spełnionego obowiązku poszłam do domu by zająć się deserem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz