Delicja
Ruska
Była gdzieś tak po 6:03 wstałam i się przeciągnęłam. Potem jeszcze
na chwilkę się położyłam a po dziesięciu minutach wstałam, ubrałam się i
poszłam dalej do pokoju Ruski. Zapukałam i powiedziałam.
- Ruska wstawaj. - Powiedziałam.
Nie odpowiadając, dalej pukałam. W końcu po kilku minutach
odezwała się.
- Jak możesz mnie budzić o tak wczesnej godzinie?! - Zapytała
z oburzeniem.
- Otworzysz?
- Właź.
Weszłam i sobie pogadałyśmy. Ruska nie była zadowolona że po
6 musi już wstawać. W końcu gdy się
ubrała razem zeszliśmy na dół by coś zjeść.
Niezawodna Megan robiła tosty, więc tylko zerknęła na nas z
westchnieniem i wyjęła z szafki dodatkowe talerze. W przeciągu 10 minut zeszła
się cała załoga, to nic, że połowa jadła już śniadanie przed karmieniem koni.
Lubimy spędzać ze sobą czas dogryzając sobie na każdym kroku. Po około 30
minutach rozeszliśmy się w poszukiwaniu wrażeń.
- Co porobimy? - zapytałam Delicję, która stanęła przy
schodach i obserwowała pastwisko.
- Nic mi się dzisiaj nie chce. Możemy jechać do miasta czy
coś. Trzeba kupić parę drobiazgów - uśmiechnęła się.
- Pod warunkiem, ze będę prowadzić. - odparłam.
- Chcesz mnie zabić, no super...
- To jeźdź sobie sama. - mruknęłam udając obrażoną.
- No dobra... - pokręciła głową.
Wróciłyśmy do domu by zabrać torby i kluczyki do mojego
chevroleta.
Usiadłyśmy w aucie i pojechałyśmy do miasta. Kilka minut
sobie porozmawiałyśmy i po kilku minutach byłyśmy już w mieście.
- To co gdzie jedziemy na zakupy? - Zapytałam.
- Tak możemy. - Odparła Ruska.
Gdy zaparkowałyśmy, weszłyśmy do sklepu porozchodziłyśmy się
i każda z nas przeszukiwała sklep. Po długich dwóch godzinach miałyśmy ciuchy
wszędzie.
- Ok, to idziemy płacić?
- Nom i już wychodźmy bo coraz więcej rzeczy mi się podoba.
Gdy zapłaciliśmy postanowiliśmy jechać gdzieś do sklepu
jeździeckiego. Po chwili byliśmy już w sklepie. Nie był to duży sklep ale
wszystko nam się tam podobało.
- Wiesz co może weźmy jakieś szczotki i smakołyki? - Zapytała
Rus.
- Ok to ja wezmę szczotki a ty smakołyki.
- Ok.
Gdy w końcu wyszłyśmy postanowiliśmy jechać gdzieś na kebaby.
Wzięliśmy dla wszystkich i poprosiliśmy na wynos. Długo musieliśmy czekać bo w
końcu sporo tego było. Zapakowaliśmy wszystko do samochodu i ruszyłyśmy do
stajni. Był sporawy korek i też sobie trochę postałyśmy. Ale gdy dojechałyśmy
poszłyśmy do kuchni i rozdałyśmy kebaby. Każdy był bardzo zadowolony i chyba
każdemu smakowało.
Poszłam do stajni nie wiedząc co ze sobą zrobić, pogapiłam
się na Ardiente szalejącego na padoku, później polonżowałam Diamond Mirage, a
na koniec wypuściłam arabki na pastwisko. Nie ma co, bardzo dobrze organizuje
sobie czas wolny... Siedząc na ogrodzeniu, a właściwie się na nim wylegując, zauważyłam
idącego w moim kierunku Raya. Wyglądał dość niepokojąco, czymś się wkurzył.
- Jest sprawa. - zaczął.
- Aha... Jaka?
- Chodź to zobaczysz.
Niechętnie poszłam za nim do paszarni, gdzie jak się okazało
siedziała jakaś dziewczynka. Miała czarne, kręcone włosy i niebieskie oczy.
Siedząc na stole do przygotowywania posiłków majdała nogami czekając na rozwój
akcji. Pytająco spojrzałam na chłopaka, który tylko westchnął i zamknął drzwi.
- Siedziała na poddaszu, kręci się tu od godziny.
- Ale w jakim celu? Kim ty w ogóle jesteś, dziecko?
- Kyrah. - odparła rezolutnie i uśmiechnęła się ukazując
dołeczki w policzkach.
- Świetnie, ale co ty tu robisz? - zaniepokoiłam się.
Ktoś próbował otworzyć drzwi, które przytrzymywał Ray.
- Kto idzie? - zapytał surowo.
- Eee... Ja?
- To Del, wpuść ją. - powiedziałam błądząc wzrokiem między
nim, a dziewczyną.
- Ok to miałam sprawę ale co tu robi ta dziewczynka?
- Kompletnie nic nie wiemy, próbujemy się dowiedzieć.
- Skąd jesteś i dlaczego się tu chowasz? - Zapytaliśmy.
- No dobrze, dobrze, już powiem. - Odpowiedziała.
- Jestem z domu dziecka. Uciekłam stamtąd, ponieważ ja kocham
konie a oni nie pozwolili mi jeździć a ja uwielbiałam konie od dziecka. Tylko
proszę nie odwoźcie mnie tam, bardzo proszę.
- Wiesz co, na razie chodź nie siedź tu damy ci coś do picia
i do jedzenia. Chyba zmarzłaś tu?
- Tak trochę.
- Zaraz przyniesiemy ci jakieś ciuchy na zmianę.
Gdy poszliśmy do kuchni daliśmy dziewczynce ciuchy na zmianę
i coś do jedzenia i picia. Dziewczynka bardzo prosiła nas o zapoznanie z końmi.
Oczywiście poszliśmy pokazać jej konie i całą stajnię. Kyrah była w niebo
wzięta. W końcu po godzinie znowu poszliśmy do kuchni, byli tam wszyscy ze
stajni. Byli zdziwieni dziewczyną. Na początku myśleli że to nowa chętna do
nauki jazdy konnej. Ale jak wszystko im wytłumaczyliśmy już zakumali. Razem z
Ruską opuściliśmy kuchnię i poszliśmy pogadać na temat Kyrah.
- Chyba już czas żeby ją odwieźć. - zaczęła.
- Wiem... Strasznie mi jej szkoda. Myślisz, że moglibyśmy
czasami brać ją na weekendy, albo coś? Trzeba pogadać z dyrektorem czy kto tam
rządzi...
- Dajmy jej jeszcze 15 minut, co? Jeśli się nie zgodzą to
nieprędko nas odwiedzi.
- Jasne.
Wróciłyśmy do kuchni, gdzie Val tłumaczyła Ky wszystko co
tylko mała chciała wiedzieć o koniach. Były na etapie maści i musze przyznać, że
wiedziała o tym całkiem sporo. Dużo czytała i wiedze teoretyczna miała w małym
palcu. Stałyśmy w drzwiach obserwując jak wszyscy poznają Kyrah i starają się
by ten dzień był najlepszym w jej życiu. W penwje chwili Ray pociągnął mnie za rękę
na górę i uśmiechnął się tak jak to tylko on potrafi.
- Wiesz o czym myślę, prawda?
- Tak i przestań. - powiedziałam starając się nie dopuścić
jego zachcianek do wiadomości.
- Mówiłaś, ze adoptujemy dzieci. - szepnął.
- Tak, 3 lata temu kiedy jeszcze cię nie nienawidziłam. -
uśmiechnęłam się przesadnie słodko.
- Co za różnica... Posłuchaj, ona nie ma rodziców, męczy się
w tym sierocińcu z dala od koni, które kocha... - mówił starając się mnie
przekonać. - Sama na tym wielkim i złym świecie, a taka Ruska i taki ja możemy
zapewnić jej dom, mase kucyków do kochania i tak dalej...
- Mówisz jakbyś chciał kupić samochód czy coś, a to jest,
cholera, poważna decyzja. - powiedziałam zirytowana, bo myślałam dokładnie tak
samo jak on.
- Postaw się na jej miejscu. Poza tym prędzej czy później i
tak byśmy to zrobili. Skoro za dwa lata byłoby okey, to czemu nie teraz?
- Nie prawda, nie jes...- przerwałam e moje argumenty i tak
nic nie dadzą. No chciałam ją adoptować i co? I jednocześnie wiedziałam, ze to
w jakimś stopniu nieodpowiednie. - Nie wiem. - wyznałam. - Nie wiem co robić.
Nie chcący weszłam do pokoju Rus w którym był też Ray.
- Oj przepraszam, ale chciałam ci powiedzieć Rus, że ta
dziewczynka wie wszystko o koniach naprawdę je kocha.
- Właśnie rozmawiamy na temat adopcji Kyrah. Ruska nie może
się zdecydować, czy możesz przemówić jej do rozumu? - Zapytał Rayan
- Dobra Rus, naprawdę to fajna dziewczynka. Zaadoptujcie ją
będzie miała świetnych rodziców i to co tak bardzo chciała mieć, konie. Nie
pożałujesz jest bardzo miła i po prostu... już brak mi słów.
- Yh... no nie wiem.
- No zgódź się Ruska.
- No dobrze.
- Dziękuje ci. - Po
czym uścisnął i pocałował Ruskę.
Razem poszliśmy do kuchni by zabrać Kyreh.
- Ok my już jedziemy. - Odparł Rayan.
- Ale ja proszę nie chcę jechać znowu do domu dziecka.
- Nie martw się.
Po czym wszyscy się pożegnali i we trójkę ja Rus i Rayan
pojechaliśmy z Kyre. Gdy dotarliśmy na miejsce, wysiedliśmy z samochodu i
poszliśmy do biura dyrektora.
Był to typowy "dziadek", poprosił jedną z wychowawczyń
o odprowadzenie uciekinierki do pokoju i odwołał akcję poszukiwawczą po czym
uśmiechnął się do nas poczciwie i zasiadł za biurkiem wskazując nam fotele. Po
krótkiej rozmowie niemalże zostaliśmy przyjaciółmi, pan Rogers był niesamowicie
miłym człowiekiem kochającym dzieci.
Powiedzieliśmy mu o naszym pomyśle, poparł go, ale
stwierdził, że trzeba to rozegrać trochę inaczej, by Kyrah mogła trafić do nas
jeszcze tego samego dnia. Zaproponował porozumienie, Ky trafi do nas, gdy
będziemy rodziną zastępcza. Żeby to się stało musimy, i tu zaczynają się
schody, zostać małżeństwem. W pierwszej chwili chciałam wyjść, ale jakby nie
było, chciałam to zrobić bez względu na okoliczności. Jednak Ray zauważył moje
wahanie.
- No dalej, oświadczałem ci się jakieś 7 razy, po prostu
wybierz sobie jakieś i zgódź się. - uśmiechnął się.
- To podczas wyścigu w Las Vegas... - odwzajemniłam gest.
Dałabym sobie rękę uciąć, ze autentycznie się zdziwił, ale
zaraz potem na jego twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech niż poprzednio.
Pojechaliśmy do stajni by szybko się ogarnąć i jakoś ustroić.
Powiedziałam Nickowi żeby się jakoś ładnie ubrał. Nie wiedział w ogóle o co
chodzi. Dopiero gdy wpakowaliśmy się do samochodu i jechaliśmy do urzędu
wszystko mu wytłumaczyliśmy.
- To gratuluję. - Powiedział Nick.
Gdy dojechaliśmy na miejsce weszliśmy do biura i zaczęliśmy podpisywać
wszystkie papiery. Po chwili już Olive Bonnet była Olive Stark.
- Ok, to zapraszam państwa do Kyrah.
Gdy weszliśmy do sierocińca Ky siedziała smutna, gdy
dostrzegła nas podleciała szczęśliwa.
- Co wy tu robicie.
Pani zajmująca się dziećmi odparła do dziewczynki.
- Od dziś będziesz miała swój dom, i to jest twoja mama i
tata. Cieszysz się?
- Ja nie wierzę, tak bardzo się cieszę. - Po czym przytuliła
Raya i Ruskę.
-Okey to my zabieramy Kyrah.
- Dobrze to dowiedzenia.
Wsiedliśmy do samochodu Ky była bardzo szczęśliwa. I nawijała
tak że w ogóle buzia jej się nie zamykała. Gdy dojechaliśmy do stajni wszyscy
się zdziwili, że znowu przyjechała. Po chwili opowiedzieliśmy im całą historię.
Byli zaskoczeni, ale po kilku minutach było świetnie. Dziewczynka poszła biegać
po stajni i podziwiać konie. Ja z Nickiem poszliśmy pogadać.
Obserwowałam jak Ky głaszcze zachwyconą Vicotorię na padoku.
Ray podszedł do mnie i przytulił się.
- Nie tak to miało wyglądać, ale i tak się cieszę. - szepnął
mi do ucha, mimowolnie uśmiechnęłam się.
- Ja też. Jak powiem rodzicom i Alexowi to cię zabiją. - parsknęliśmy
śmiechem.
- Tak, wiem. Ale warto było. - pocałował mnie i wróciliśmy do
domu razem z Ky, której mieliśmy przydzielić pokój. Kiedy tylko weszliśmy do
pomieszczenia, Delicja i Nick mówili coś zebranej wokół załodze DS. Del
popatrzyła na mnie z uśmiechem i mocniej ścisnęła rękę swojego chłopaka.
- Jestem w ciąży. - wydusiła w końcu, a wszyscy zaczęli klaskać
i wiwatować Natychmiast podbiegłam do niej i przytuliłam przyjaciółkę.
- Co nic nie mówiłaś?! Boże, jak ja się cieszę! - mówiłam jak
najęta. - Super!
- No.. Teraz nie miało tak być ale no co to co się stało to
się nie odstanie.
- Ok to co robimy? - Zapytałam.
- No nie wiem.
- Ja wiem może uczcijmy to winem. - Zapytałam.
- O nie, ty teraz masz się zdrowo odżywiać i żadnego alkoholu.
- Oznajmił Nick.
Wyjęłam z szafki kieliszki, Ray otworzył szampana, a Delicji
dostał się sok pomarańczowy.
- Jest co świętować. - powiedziałam z uśmiechem.
Ky rozpakowywała się w swoim własnym pokoju na drugim
piętrze. W tym czasie pogadaliśmy sobie o całej tej sytuacji, kilkanaście minut
później większość postanowiła iść spać. Jako, ze Del obudziła mnie dziś o
nieludzkiej godzinie postanowiłam rzucić wszystko i wracać do siebie by przywitać
ukochane łóżko. Zasypiałam z uśmiechem na ustach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz